|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jake wpada tu raz w tygodniu. Ma być za dwa dni. Sama go zapytam - powiedziała z niepewnym uśmiechem. Schowała torbę pod ladę. Teraz to już nie była moja sprawa. Aatwo poszło. Kamień spadł mi z serca. - Dzięki, Alice. Byłoby świetnie. Poszłam sprawdzić, jak radzi sobie Ben. Stał z wciąż pustym koszykiem przed regałem zapełnionym puszkami zupy, chili i sosów do makaronu. - Na nic nie mam ochoty - powiedział. - Myślę tylko o tej dziczyznie w twojej zamrażarce. To normalne? Poklepałam go po ramieniu. - Wiem, co masz na myśli. Zaopatrzyliśmy się w podstawowe produkty - bekon, jajka, chleb i mleko. Ben dzielnie nosił za mną koszyk, a Alice podsumowała zakupy i wyglądała radośniej niż zwykle. Wróciliśmy do samochodu bez incydentu. - No widzisz - zagaiłam, wyjeżdżając z powrotem na drogę. - To nie było takie trudne. - Słyszałem bicie jej serca - odezwał się po kilku długich minutach jazdy Ben. - Czułem jej krew. To dziwne. Zwilżyłam wargi, bo zaschło mi w ustach. Wdychałam jego zapach, czułam przemianę Bena w coś nie całkiem ludzkiego. Choć widziałam ślady pogryzień i rozumiałam, co się z nim dzieje, tak naprawdę dopiero teraz to do mnie dotarło. BN był wilkołakiem. Co prawda nie przeobrażał się jeszcze, był zakażony krócej niż tydzień. Ale był wilkołakiem. - Przez to wyglądają jak zwierzyna - powiedziałam, zdając sobie sprawę, że mówię o ludziach, zwykłych ludziach, takich jak Alice, w trzeciej osobie. Jakby byli czymś innym niż BN i ja. - Jakby można było na nich polować. - Jakby można było posmakować ich krwi. - Czy tak jest za każdym razem, kiedy kogoś spotykasz? - spytał. - Przeważnie tak - odparłam cicho. Nie odezwał się przez resztę drogi do domu. Kiedy weszliśmy do chaty, Cormac już nie spał. Siedział przy stole i czyścił swój arsenał. Gdy tylko drzwi się otworzyły, wstał i odwrócił się do nas. Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że jest spanikowany. - Gdzie byliście? - spytał. - Na zakupach? - rzuciłam niepewnie. Oboje z Benem dzwigaliśmy plastikowe siatki pełne produktów spożywczych. - Pomożesz nam rozpakować? Nie ruszył się. - Nie mogliście zostawić kartki? - Nie sądziłam, że się obudzisz przed naszym powrotem. - Nie martw się - powiedział BN. - Opiekowała się mną. - Czy ty w ogóle powinieneś wychodzić? - rzucił Cormac oskarżycielskim, niemal matczynym tonem. O mało nie naskoczyłam na niego i nie wypaliłam czegoś szczeniackiego w rodzaju co cię ugryzło?" Ale nagle zdałam sobie sprawę, że nigdy nie widziałam, żeby Cormac się o kogoś martwił. Czy raczej martwił i to okazywał. Był potwornie zestresowany. To było dość przerażające. BN opadł na drugie krzesło przy kuchennym stole. - Przeżyłem, nie? Cormac spochmurniał i odwrócił wzrok, więc BN dodał: - Nic mi nie jest, Cormac. - Przynajmniej przez najbliższe trzy dni - mruknęłam, upychając jedzenie do lodówki. Chowałam rzeczy z hałasem, demonstrując złość, jakby mogło mi to poprawić samopoczucie. Tamci dwaj mnie ignorowali. - Pomóc ci z tym? - BN wskazał olej i części broni porozkładane na stole. Cormac przykrył blat papierowymi ręcznikami, więc nie mogłam się wściekać nawet o to, że mi go zapaprał. - Już skończyłem. - Zaczął zbierać bałagan, pakując wszystko do metalowej skrzyni. BN przyglądał się temu przez chwilę i w końcu powiedział: - Gdybyś mnie po prostu zastrzelił, nie musiałbyś się teraz tak męczyć. - Nie dasz mi o tym zapomnieć, co? - Mieliśmy umowę... Cormac trzasnął pudłem o stół z takim hukiem, że zadzwoniło mi w uszach. - Mieliśmy szesnaście lat, kiedy zawieraliśmy ten układ! Byliśmy dziećmi! Nie mieliśmy o niczym pojęcia! BN spuścił wzrok. Wyszłam z kuchni. Oczywiście nie mogłam daleko zajść. Całe półtora metra do tak zwanego salonu. Ale ta odległość pomogła mi nieznacznie ich ignorować. W chacie zapadła kompletna, przytłaczająca cisza. Po chwili Cormac wyszedł na dwór, niosąc w rękach pudło i strzelby. Usłyszałam, że pakuje wszystko do jeepa. Niemal spodziewałam się usłyszeć, jak zapala silnik i odjeżdża na zawsze, zostawiając mi Bena na głowie. Ale nie zrobił tego. Może zamierzał tam spać, żeby uniknąć kolejnych kłótni, ale nie odjechał. BN poszedł do sypialni. Usiadłam za biurkiem, przy komputerze. Udawałam, że piszę, ale miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy. Cały rok spędziłam w radiowym studiu, mówiąc słuchaczom, jak uporać się ze sprawami dotyczącymi ich nadnaturalnie skomplikowanych relacji z ludzmi. A teraz sama nie mogłam sobie poradzić z problemem, który przede mną stanął. BN wyszedł z sypialni dopiero na kolację. Znów steki z dziczyzny. Po posiłku przeciągnął sobie krzesło do salonu, usiadł przy piecyku i patrzył przez kratkę na płonące głownie, pogrążony w dziwnym odrętwieniu. Nie mogłam mu tego zabronić. Zachowywałam się tak samo, kiedy mi się to przydarzyło. Kiedy ciało się zmieniało, zmieniało się postrzeganie otoczenia, a świat zdawał się zwalniać biegu. To poczucie oderwania trwało tygodniami. O mało nie zawaliłam semestru. Gdyby nie fakt, że do końca studiów. Został mi tylko rok, może i poddałabym się pokusie, żeby rzucić uczelnię i po prostu odejść. Wejść w las i nigdy nie wrócić. Cormac siedział w kuchni. Ciągle ze sobą nie rozmawiali. Pózniej, o odpowiedniej godzinie, włączyłam radio, lak, to znowu był ten dzień tygodnia. Zwinęłam się na kanapie z komórką w dłoni. BN spojrzał na radio i zmarszczył czoło. Nagle zmrużył oczy, kiedy zaczęła do niego docierać prawda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|