|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
śmigłowiec wzniósł się w powietrze, oblał się potem i oddychał z trudnością, jakby płuca opasała mu stalowa taśma zostawiając coraz mniej miejsca na powietrze. - Dobrze się czujesz? - zapytał Gaines. - Pewnie. To tylko lekka niestrawność. Nic mi nie będzie - odparł Johnny przyrzekając sobie, że ani słowa nie piśnie o swoich kłopotach. Gaines zastanawiał się, czy Johnny powiedział mu prawdę, ale było za pózno. Będzie się o to martwić, kiedy przyjdzie czas. Johnny próbował się uspokoić myśląc o szerokich, otwartych przestrzeniach. Wiedział, że nie jest tchórzem. Patrzył przecież na dół ze śmigłowca przez otwarte drzwi i wszystko było w porządku. Do diabła, mógł się nawet uwiesić rękami za płozy, jak wtedy, na balkonie budynku. Czas przelotu wydał mu się krótką chwilą. Zaraz po wylądowaniu popędził wraz z Gainesem w stronę dżungli. DeLuca z Thu szybko zauważyli wejście do tunelu w pobliżu drzew. Wietnamczyk złapał za uchwyty, podczas gdy DeLuca wyciągał zawleczkę granatu i jak tylko klapa znalazła się w górze, wrzucił go do środka. Thu rzucił klapę na miejsce i obaj odskoczyli. Siła wybuchu odrzuciła klapę daleko, lecz nim zdążyła wylądować, obaj byli w korytarzu. Nie zastali nikogo. - Idziemy - powiedział Thu badając uważnie grunt pod nogami. Gaines i Hidalgo z łatwością odszukali pajęcze gniazdo. Wyglądało tak samo jak ostatnim razem. Gaines podejrzewał jednak, że będzie lepiej strzeżone niż poprzedniej nocy. Przez moment zaświtała nadzieja dla Hidalgo: jeśli nie uda im się wejść, jest uratowany. Rozwiał ją Gaines: - Zabiliśmy obydwóch poprzedniej nocy, więc skąd mają wiedzieć, jak tu weszliśmy? Udało się raz, uda się i drugi. Miał rację. Hidalgo słynął ze swych umiejętności naśladowania różnych odgłosów. Tym razem wybrał policyjną syrenę. Gdy pokrywa zaczęła się podnosić, Gaines szarpnął ją na bok i obaj z Hidalgo wypróżnili do niej swe magazynki. Znalezli trzy ciała. Gaines wskoczył do środka i wyciągnął je na powierzchnię. - Chodz tu! Wez je gdzieś na bok. I nie zapomnij karabinu. Mieli zamiar zostawić karabiny u wejścia do tunelu i zabrać ze sobą magazynki, by po wykonaniu zadania wziąć je ze sobą. Hidalgo wykonał polecenie i wskoczył do dziury. - Pułapka - mruknął Thu. Leżał na brzuchu tuż przed DeLuką, który musiał się sporo nagimnastykować, by cokolwiek zobaczyć. Metalowy odblask linki kilka centymetrów nad dnem korytarza zwrócił uwagę Wietnamczyka. - Gdzie się kończy? - spytał DeLuca. Thu poświecił wzdłuż drutu, który znikał gdzieś w ścianie. Nie było czasu na jej rozbrojenie. Thu po prostu prześliznął się nad nią. DeLuca zrobił krok za nim, lecz stopą trącił zaledwie drut. Poczuł, że zrobił błąd, ale było już za pózno. Nawet tak delikatne muśnięcie sprawiło, że pułapka zadziałała. DeLuca czekał, kiedy wybuch rozniesie go na strzępy, lecz nic podobnego nie nastąpiło. W sklepieniu otworzyło się małe okienko i wprost na kark DeLuki spadły cztery czarne żmije. Opanował się i strząsnął je z siebie. Choć były małe, jedno ich ukąszenie i nie zrobi nigdy więcej ani jednego kroku. Usiadł dotykając głową sklepienia tunelu. %7łmije, zamknięte przez dłuższy czas w ciemnym pudełku, wydawały się oślepione blaskiem latarki DeLuki. Odłożył ją teraz ostrożnie na bok starając się nie wypuścić żmij ze snopu światła, lecz te powoli zmierzały w jego kierunku, prawdopodobnie zwabione ciepłem jego ciała. Szybkim cięciem bagnetu pozbawił jedną głowy, a kiedy druga zaatakowała wijący się tułów, zabił ją także. Pozostałe dwie były jednak zbyt blisko, by mógł sobie z nimi poradzić. Wycofać się też nie było gdzie. Nagle dwa strzały z rewolweru omal nie rozsadziły mu bębenków, a żmije z roztrzaskanymi głowami zaczęły rzucać się w konwulsjach po korytarzu. - Boże! - krzyknął DeLuca. Thu ciągnął go za rękaw. - Nie ma czasu, pospiesz się. DeLuca spojrzał na resztki żmij i poszedł za skautem. Thu uratował mu życie. Jak mógł być wobec niego tak nieufny! To on przez swoją nieuwagę naraził ich obydwu. Jeżeli ktoś był nie w porządku, to właśnie on, DeLuca. Hidalgo zmusił się do przejścia z pajęczego gniazda do tunelu. Pocił się straszliwie. Nim zdążyli ujść parę metrów, był pewien, że płuca odmówią mu posłuszeństwa. Całą siłą woli zmuszał się do oddychania. Sam nie wiedział, jak wlókł się za Gainesem co krok ocierając pot z czoła. Porucznik pokazał mu pułapkę i linie narysowane przez Thu. Widać było, że choć od tego czasu przez tunel przewinęło się wiele ludzi, nikt nie zadał sobie trudu, by je zatrzeć. Hidalgo nie był jednak w stanie zmusić się do przeczołgania obok pułapki. Zwiotczały mu mięśnie i oparł się o ścianę tunelu. - Do cholery, Hidalgo, nie ma czasu na przerwę! - rozzłościł się Gaines. - Chodz! - Nie... nie mogę, poruczniku. - Hidalgo z trudem łapał oddech. Gaines nie wierzył własnym oczom. Czy to aby na pewno ten sam człowiek, którego papiery mówiły, że jest odważny do szaleństwa? - Nie pierdol, Hidalgo, nie ma czasu! - Gaines wyciągnął i załadował rewolwer. - Idziesz tu albo rozwalę ci łeb! Coś w głosie Gainesa ostrzegło Johnny'ego, że porucznik nie żartuje. Zamknął oczy broniąc się w ten sposób przed chcącym przygnieść go sufitem. Okazało się, że dał rady. - Przepraszam, poruczniku. Nadal nie brzmiało to zbyt przekonywająco, ale Gaines odłożył pistolet. - W porządku, ruszamy. Gaines poszedł przodem. Hidalgo otwierał oczy na krótko i tylko wtedy, gdy było to konieczne. Zciany pozostawały na swoich miejscach, lecz Hidalgo wyobrażał sobie, że mają okna wychodzące na szeroką, otwartą równinę. Pomogło. Wkrótce mógł oddychać zupełnie normalnie. Gdy znalezli się przy wejściu do magazynu z ryżem, Gaines wyjaśnił Johnny'emu, gdzie są i co powinni zrobić. Zgasili latarki, a Hidalgo za wszelką cenę próbował wyobrazić sobie, że są w olbrzymiej sali gimnastycznej w jakiejś szkole, i że za chwilę ktoś zaświeci światło i ujrzą przed sobą jasną, błyszczącą podłogę, gotową na przyjęcie zawodników. Gaines podniósł klapę i zajrzał do środka. Z korytarza, jak poprzednio, dochodziło blade światło i nie było ani śladu strażników. Zeskoczyli na dół. Natychmiast w pomieszczeniu rozległy się strzały. W tunelu ukryli się dwaj mężczyzni, którzy otworzyli ogień z AK-47. Kule porozrywały kilka worków z ryżem, którego ziarenka boleśnie zraniły Hidalgo w twarz. Znajdowali się jednak w dość dużym pomieszczeniu i Johnny natychmiast zapomniał o swym strachu odpowiadając zgodnie z tym, czego się nauczył. Padł na podłogę obok Gainesa wyciągając pistolet. Kiedy wystrzelili, twarz jednego z żołnierzy rozpadła się na kawałki pod uderzeniem dwóch kul trafiających ją prawie jednocześnie. Drugi uciekł w głąb tunelu. Dzwoniło im w uszach od huku wystrzałów, lecz Hidalgo nawet nie zastanawiał się, co robić. Gestem dał znak Gainesowi, że bierze resztę na siebie. Stanął przy wejściu do magazynu schowany za stosem worków i wyjrzał na korytarz. Dostrzegł cienie chwiejące się na ścianach, a jeden z nich przypominał mu głowę człowieka. Hidalgo skoczył przed siebie i strzelił w półobrocie w stronę gdzie, jak się domyślał, musiał być tamten. Miał rację. Dwie kule z rewolweru trafiły go w brzuch. Upuścił broń, złapał się za ranę i padł na kolana. Między palcami sączyły mu się coraz grubsze strużki krwi. Hidalgo przypomniał sobie, że umawiali się strzelać nie więcej niż trzy razy przed powtórnym naładowaniem broni. Gdyby tylko ktoś się pojawił, Johnny nawet nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|