|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do ósmej. Różnica piętnastu minut jest tak mała, że lekarz nie byłby w stanie jej stwier- dzić. Ale mnie powinno to uderzyć rzuciła panna Marple. Wtedy w pokoju ba- dałam tętno i ujęłam tę biedaczkę za rękę. Była zimna jak lód. Potem zaś inspektor mówił o zmarłej, jakby zginęła tuż przed naszym wejściem do pokoju Sandersów. I ja nie skojarzyłam tych faktów! Myślę, że pani i tak dużo dostrzegła, panno Marple pocieszył ją sir Henry. Ta sprawa musiała się zdarzyć, zanim jeszcze zacząłem pracować w policji. Nie znam jej nawet ze słyszenia. Co się stało dalej? Sandersa powieszono ostro rzuciła panna Marple. Nigdy nie żałowałam, że przyczyniłam się do wymierzenia mu sprawiedliwej kary. I tracę wprost cierpliwość, gdy dzisiaj ludzie mają humanitarne skrupuły co do najwyższego wymiaru kary! Zacięta twarz starszej pani rozpogodziła się, gdy ciągnęła dalej. Często robię sobie gorzkie wymówki, że nie zdołałam uratować życia tej biedacz- ki. Ale któż słuchałby podejrzeń staruszki, której coś wpadło do głowy? A zresztą, kto to wie... Może i lepiej, że umarła, gdy była szczęśliwa, niż gdyby miała żyć dalej rozgory- czona i odarta ze złudzeń na świecie, który znienacka stał się tak okrutny. Kochała tego łajdaka i ufała mu, i nigdy nie ujrzała jego prawdziwego oblicza. Cóż, wobec tego tak było chyba rzeczywiście lepiej poparła ją Jane Helier. Z pewnością lepiej. Sama chciałabym... aktorka urwała nagle nie kończąc zdania. Panna Marple spojrzała na tę sławną, piękną, uwielbianą Jane Helier i pokiwała le- ciutko głową. Rozumiem, kochanie rzekła łagodnym głosem. Rozumiem... XI Ziele śmierci No, kolej na panią, pani B. zachęcająco rzucił sir Henry. Pani Bantry, gospodyni domu, spojrzała na niego z naganą w oczach. Już panu mówiłam, żeby mnie tak nie nazywać! To brzmi niepoważnie. Wobec tego Szeherezado nie ustępował komisarz. Tym bardziej Sze... Sze... A cóż to za imię! Ja nie umiem opowiadać. Zapytajcie Arthura, jeśli mi nie wierzycie. Zupełnie dobrze radzisz sobie z faktami, tylko nie potrafisz całości ubrać w słowa starał się pocieszyć żonę pułkownik Bantry. Ano właśnie! pani Bantry z rozmachem położyła katalog z sadzonkami przed sobą na stole. Słucham was wszystkich i naprawdę nie wiem, jak to robicie. Te wszyst- kie on zauważył , ona stwierdziła , zastanawiałeś się , spostrzegli ... Ja tak nie potrafię i już! A poza tym nie znam żadnej historii, która nadawałaby się do opowiedzenia. Nie do wiary powiedział doktor Lloyd potrząsając głową z żartobliwym nie- dowierzaniem. Panna Marple próbowała namówić ją swym łagodnym głosem. Ależ na pewno, droga pani... Ale pani Bantry uparcie stała przy swoim. Nie wiecie nawet, jak nieciekawe jest moje życie. Przecież ciągłe użeranie się ze służbą, kłopoty ze zgodzeniem dziewczyny do mycia naczyń, zakupy w mieście, wizyta u dentysty, jazda do Ascot choć Arthur tego nie cierpi, i wreszcie ogród... O właśnie. Ogród! Wszyscy dobrze wiedzą, że to pani oczko w głowie wtrą- cił doktor Lloyd. A może by obrać ogród za punkt wyjścia? No proszę, pani B. znajdzie się może jakaś zatruta cebulka czy zabójcze żonkile albo ziele śmierci!... A wie pan, to dziwne przerwała komisarzowi pani Bantry. Przypomniał mi pan coś. Arthur, czy pamiętasz te sprawę w Clodderham Court? No wiesz, chodzi mi o starego sir Ambrose a Bercy ego. Nie zapomniałeś chyba, jaki to był dystyngowany i miły człowiek? 115 Aaa... tak. Oczywiście, że pamiętam. Taaak... To była dziwna sprawa. Opowiedz o tym, Dolly. Lepiej ty opowiedz, mój drogi. Bzdura, zaczynaj śmiało. Te taczki musisz pchać sama. Ja już mam to za sobą. Pani Bantry wzięła głęboki oddech, złączyła dłonie, a na jej twarzy odbił się wyraz psychicznej udręki. Nagle zaczęła wyrzucać z siebie pospiesznie słowa. No więc, niewiele jest tu do powiedzenia. Gdy komisarz powiedział ziele śmier- ci , coś mi się przypomniało. Choć ja zawsze nazywałam to szałwią i cebulą . Szałwią i cebulą? zdziwił się doktor Lloyd. Bo widzicie, to było tak ciągnęła dalej desperacko pani Bantry. Pojechaliśmy z Arthurem odwiedzić Bercy ego w Clodderham Court i jednego dnia, przez pomyłkę stale myślę, jak głupio trujące liście naparstnicy zebrano razem z szałwią. Na ko- lację były kaczki nadziane tym właśnie, wszyscy pochorowaliśmy się, a wychowanka sir Ambrose a, biedaczka, zmarła. Boże drogi! sieknęła panna Marple. Co za tragedia. No i co potem? niecierpliwił się sir Henry. Nie ma żadnego potem odparowała pani Bantry. To już wszystko. Zebranych wprost zamurowało. Zostali wprawdzie ostrzeżeni wcześniej, że pani domu będzie mówić krótko, nikt jednak nie spodziewał się aż takiej zwięzłości. Ależ, droga pani z wyrzutem zaoponował sir Henry. To nie może być wszystko. Z tego, co pani powiedziała, wynika, że zdarzył się tragiczny wypadek, a to w żadnym razie nie jest nic zagadkowego. No, mogłabym jeszcze trochę powiedzieć, ale boję się, że jeśli coś dodam, to na pewno zorientujecie się, o co w tym wszystkim chodzi. Pani Bantry obrzuciła towarzystwo zaczepnym spojrzeniem i rzekła prosto z mo- stu. Mówiłam przecież, że nie umiem faktów przystrajać w słowa ani opowiadać tak, by miało to ręce i nogi. Aha! podchwycił sir Henry. Poprawił się na krześle i wsadził okulary głębiej na nos. Wiesz, Szeherezado, to bardzo odświeży dzisiejszy wieczór. Wyzwałaś naszą dociekliwość na pojedynek. I wcale nie jestem pewny, czy nie zrobiłaś tego celowo, by pobudzić naszą ciekawość. Myślę, że kilka szybkich kółek gry w Dwadzieścia pytań bardzo się przyda. Panno Marple, może zaczniemy od pani? Chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej o kucharce rzekła starsza pani. To musiała być albo bardzo głupia kobieta, albo bardzo marna kucharka. Raczej to pierwsze. Pózniej wylewała potoki łez i stale powtarzała, że liście przynie- siono jej jako szałwię, więc skąd mogła przewidzieć. Ani ten, kto za nią pomyślał cicho powiedziała panna Marple. Pewnie była kobietą w podeszłym wieku i dobrze gotowała? 116 Zwietnie! potwierdziła pani Bantry. Pani kolej, panno Helier zarządził komisarz. Och! To znaczy... mam zadać pytanie? Jane namyślała się chwilę, wreszcie bez- radnie wyznała. Naprawdę... nie wiem, o co zapytać. Pięknie niebieskie oczy aktorki spojrzały prosząco w stronę komisarza. A może o dramatis personae, panno Helier? poddał z uśmiechem sir Henry. Jane jednak nadal była w kropce. Osoby, wszystkie po kolei wyjaśniająco dodał sir Henry. Pani Bantry zaczęła szybko wyliczać na palcach. Sir Ambrose, Sylvia Keene, to ta dziewczyna, która umarła, następnie Maud Wye, jej przyjaciółka, jedna z tych dziewcząt, które mimo brzydoty zwracają na siebie uwagę, choć zupełnie nie wiem, jak to robią. Był jeszcze pan Curie, który zaszedł do sir Ambrose a porozmawiać o książkach, takich dziwnych starociach pisanych po łacinie na zmurszałym pergaminie. Potem Jerry Lorimer, ich najbliższy sąsiad, bo jego majątek Fairlies przylegał do posiadłości sir Ambrose a. I wreszcie pani Carpenter, taka kiciu- sia w średnim wieku; jedna z tych paniuś, co zawsze potrafią się gdzieś wygodnie ulo- kować. Sądzę, że była kimś w rodzaju damy do towarzystwa dla Sylvii. Wydaje mi się, że teraz moja kolej po pannie Helier rzekł komisarz. Chcę dobrze wykorzystać moją szansę. Mam ochotę poprosić panią Bantry o krótką charak-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|