|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
coś dla wyrównania rachunków. Za dwa tygodnie pewnie nie będzie o niczym pamiętał, ale gdybym pozwolił mu na swobodny dostęp do siebie tej nocy, mógłbym obudzić się z oślą głową, a nie przypuszczam, żeby to pomogło w interesach. Spacerowałem więc i spokojnie czekałem. Zwykle trwa około pół godziny, zanim Tut zrobi, o co go proszę, niezależnie od tego, co to jest. I rzeczywiście, po półgodzinie wrócił. Iskrzył się i furkotał wokół mojej głowy, sypiąc mi w oczy srebrnym pyłem z trzepoczących skrzydeł. - Ha, Harry! Mam! - wykrzyknął. - Czego się dowiedziałeś, Tut? - A zgadnij! - No nie - prychnąłem. - Oj, daj spokój. Maleńka zgadywanka? Zmarszczyłem brwi, zmęczony i podenerwowany, ale starałem się tego po sobie nie pokazać. Tut już taki jest i nic nie można było na to poradzić. - Tut, już pózno. Obiecałeś mi powiedzieć. - Nie ma z tobą żadnej zabawy - zrzędził. - Nic dziwnego, że nie możesz się umówić na randkę, dopóki ktoś nie chce się od ciebie czegoś dowiedzieć. Aypnąłem na niego, a on zaśmiewał się radośnie. - No! Uwielbiam to! Obserwujemy cię, Harry Dresdenie! Dopiero teraz zaczęło to być nie do zniesienia. Nagle wyobraziłem sobie dziesiątki małych podglądaczy wiszących przy moich oknach i zaglądających do mieszkania. Muszę przedsięwziąć środki zapobiegawcze, żeby im to uniemożliwić. Nie, żebym się ich bał, nic takiego. Po prostu na wszelki wypadek. - Tylko mi powiedz, Tut - westchnąłem. - Nadchodzę! - zaświergotał, a ja wyciągnąłem dłoń wnętrzem do góry, z wyprostowanymi palcami. Wylądował na środku. Prawie nie czułem jego ciężaru, ale odczułem aurę przebiegającą mi przez skórę jak lekki prąd. Bez lęku patrzył mi w oczy - elfy nie mają duszy, w którą można by zajrzeć, ani nie potrafią zgłębić duszy śmiertelnika, nawet jeśli ją zobaczą. - Dobra! - powiedział. - Rozmawiałem z Bławatkiem, który rozmawiał z Czerwononosym, który rozmawiał z Meg O Aspens, która powiedziała, że Złotooki powiedział, że jechał samochodem z pizzą, który przyjechał tu zeszłej nocy! Tut dumnie wyprężył pierś. - Samochód z pizzą? - spytałem zdezorientowany. - Pizza! - wykrzyknął tryumfalnie. - Pizza! Pizza! Pizza! Znów zatrzepotał skrzydłami, a ja usiłowałem mruganiem pozbyć się z oczu tego cholernego srebrnego pyłu, zanim zacznę kichać. - Elfy lubią pizzę? - spytałem. - Och, Harry! - Tutowi aż zabrakło tchu. - Ty nigdy nie jadłeś pizzy? - Oczywiście, że jadłem. Tut wyglądał na zranionego do głębi. - I się nie podzieliłeś? Westchnąłem. - Posłuchaj, może niedługo mógłbym przynieść wam pizzę, żeby podziękować za pomoc. Tut podskakiwał radośnie na mojej dłoni z palca na palec. - Tak! Tak! Zaczekaj, niech im tylko powiem! Zobaczymy, kto się będzie śmiał z Tut - tuta następnym razem. - Tut - starałem się go uspokoić - czy on widział coś jeszcze? Zachichotał wymownie. - Powiedział, że śmiertelnicy tu się zabawiali i potrzebowali pizzy, żeby odzyskać siły. - Kto dostarczył pizzę, Tut? Zamrugał i popatrzył na mnie, jakbym był beznadziejnie głupi. - Samochód z pizzą. Powiedziawszy to, wystrzelił w niebo i zniknął wśród drzew. Z westchnieniem pokiwałem głową. Tut nie odróżniał Domino od Pizza Hut. Nie miał układu odniesienia i nie umiał czytać - większość elfów żywi niechęć do druku. Tak więc dowiedziałem się dwóch rzeczy. Po pierwsze, że ktoś zamówił tu dostawę pizzy. Wynikały stąd dwa wnioski. Pierwszy, że ktoś tu był zeszłej nocy. Drugi, że ktoś musiał go widzieć i rozmawiać z nim. Może mógłbym dotrzeć do kierowcy i spytać, czy widział Victora Sellsa. Druga informacja wiązała się ze wzmianką Tuta o zabawianiu się. Elfy nie zaprzątają sobie głowy zabawami śmiertelników, o ile w grę nie wchodzi dużo nagości i pożądania. Z zamiłowaniem śledzą obściskujących się nastolatków i robią im kawały. A zatem Victor Sells musiał tu być z jakąś kochanką, żeby mogła się tu odbywać zabawa . Zaczynałem myśleć, że Monika Sells poszła w odstawkę. Jej mąż nie błąkał się gdzieś, ucząc się, jak być czarownikiem, a magiczny talizman ze skorpiona nic nie znaczył. On zaszył się w miłosnym gniazdku z kochanką, jak zrobiłby pod wpływem stresu niejeden mąż znudzony nieśmiałą własną żoną. Nie było to godne pochwały, ale myślę, że mógłbym zrozumieć, co go do tego skłoniło. Powstał jedyny problem - jak zawiadomić Monikę. Czułem, że nie będzie chciała słuchać, czego się dowiedziałem. Pozbierałem maleńkie naczynia i schowałem je wraz ze srebrnym nożem z powrotem do czarnego plecaka. Od długiego chodzenia i stania bolały mnie nogi. Marzyłem, żeby dostać się do domu i trochę przespać. Mężczyzna z obnażonym mieczem w dłoniach wyłonił się z mroku bez żadnego ostrzegawczego szelestu czy odgłosu tchnienia magii, który by jego pojawienie się zapowiadał. Był mojego wzrostu, ale miał szerszą i potężniejszą klatkę piersiową. Swój ciężar dzwigał z ostentacyjną godnością. Mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat, jego długie brązowe włosy zaczynały gdzieniegdzie siwieć. Nosił długi czarny płaszcz bardzo podobny do mojego, chociaż bez peleryny, marynarkę i spodnie ciemne - smoliście czarne z granatem. Miał gładką śnieżnobiałą koszulę, jaką zazwyczaj nosi się do smokingu. Jego szare oczy z kurzymi łapkami w kącikach wyglądały niebezpiecznie. Widoczny w nich był odblask księżyca, taki sam jaki połyskiwał na srebrnym ostrzu miecza. Zbliżał się do mnie z rozmysłem, przemawiając cichym głosem: - Harry Blackstone Copperfield Dresden. Nieodpowiedzialne użycie prawdziwych imion w celu przywołania i podporządkowania twojej woli innych istnień łamie Czwarte Prawo Magii. Przypominam, że wisi nad tobą miecz Damoklesa. %7ładne dalsze pogwałcenie Praw nie będzie tolerowane. Wyrokiem za następne wykroczenie jest śmierć od miecza. Wyrok zostanie wykonany bezzwłocznie. ROZDZIAA 7 Czy kiedykolwiek zdarzyło ci się w środku nocy pod gwiazdzistym niebem, na brzegu jeziora Michigan spotkać mężczyznę o złowrogim wyglądzie, trzymającego w dłoniach ogromny miecz z nagim ostrzem? Jeśli tak, powinieneś poszukać fachowej pomocy. Jeśli nie, wierz mi na słowo, że na taki widok dusza uchodzi z ciała. Gwałtownie zaczerpnąłem tchu i bardzo się pilnowałem, żeby wraz z wydechem nie wypowiedzieć formuły w pseudołacinie, która mogłaby sprawić, że jego ciało stanie w płomieniach i przemieni się w garść popiołu. yle znoszę strach. Zwykle nie wyczuwam momentu, w którym powinienem uciec lub się schować - zamiast tego próbuję zmiażdżyć to, co mnie przeraża, bez względu na to, co to jest. Przyznaję, że to dość prymitywna metoda, ale nigdy mnie nie zawiodła. Jednak morderstwo popełnione odruchowo to już przesada, więc nie spaliłem go, tylko skinąłem głową na powitanie. - Dobry wieczór, Morgan. Wiesz równie dobrze jak ja, że te prawa odnoszą się do śmiertelników. Nie do elfów. Zrobiłem coś zupełnie banalnego. I nie złamałem Czwartego Prawa. Miał wybór, czy przyjąć moją propozycję, czy nie. Jego twarz o nieprzyjemnych, zgrubiałych rysach przybrała zgryzliwy wyraz, pogłębiły się bruzdy biegnące od kącików ust. - To szczegóły techniczne, Dresden. Nieważne. Wzmocnił uchwyt swoich silnych, potężnych dłoni na rękojeści miecza. Jego nierównomiernie siwiejące włosy ściągnięte były z tyłu w koński ogon, jaki nosił Sean
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|