|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ZBUNTOWANA KOCHANKA 216 dostałem zaproszenie na wasz ślub. Zwłaszcza po wydarzeniach ostatniego tygodnia. - Wyboista jest droga miłości. - Gabby uśmie chnęła się radośnie. - Zresztą przekonasz się na własnej skórze. - Nigdy - oznajmił Richard z mocą. - Za dobrze biegam! - Ja też tak kiedyś myślałem - wtrącił J.D., z uśmiechem spoglądając na Gabby, która pokazała mu język i podeszła do matki. Przeprosiła sekre tarki, które ją zagadywały, i odciągnęła ją na bok. Pani Darwin, wystrojona w białą płócienną gar sonkę oraz kapelusz co najmniej o trzy rozmiary za duży, z wahaniem podążyła za córką. W tym koś ciele wydawała się równie nie na miejscu jak Mattew, Apollo i cala reszta. - Nie cierpię się tak stroić - oznajmiła, zerkając na Matthew z zaciekawieniem. - Z rozkoszą wsko czyłabym w moje ukochane dżinsy. - Słyszałem, że pani strzela, przeklina i jezdzi konno - odezwał się Matthew i znowu nabrał wody w usta. Pani Darwin pokraśniała z dumy, po czym opuś ciła wzrok i uśmiechnęła się skromnie: - Cóż, może jest w tym trochę prawdy, panie...? - Matthew Carver - odparł Sierżant. - Aucznik... to jest J.D., jest dla mnie jak syn. - Uścisnął jej dłoń i uniósł ją do ust. - Mogę mu tylko pozazdrościć takiej pięknej teściowej. Gabby zostawiła ich samych i poszła się przywi- Diana Palmer 217 tać z Apollem, Semsonem, Laremosem oraz Drago nem. - Cześć, chłopaki! - Uśmiechnęła się szeroko. - Cześć, Gabby - odparł Apollo. - Dobrze, że już przeszłaś chrzest bojowy, bo inaczej musieliby- śmy ci zrobić jakieś przeszkolenie. - Co to, to nie - oznajmiła. - Wyjeżdżamy z J.D. w podróż poślubną. Skończyłam z przygodami. Wyobrażasz sobie, jak czołgam się przez dżunglę z czterdziestką siódemką i wielkim brzuchem? - Och, ależ karabin chętnie byśmy za ciebie ponieśli, Gabby - odparł poważnym tonem. - Ale z ciebie dżentelmen! - zaśmiała się. - Chyba skończony grubianin - wtrącił z udawa- nym oburzeniem Laremos, podchodząc i całując Gabby w rękę. - Moje gratulacje. Oczywiście nie ma mowy o żadnym czołganiu się przez dżunglę. - Błysnął w uśmiechu wszystkimi zębami. - Bę- dziemy cię nieść. Semson i Drago wtrącili swoje trzy grosze, a Gabby musiała się wesprzeć na ramieniu męża, by nie przewrócić się ze śmiechu. Podchodzili kolejni goście, aby złożyć gratulacje młodej parze, i kościół stopniowo pustoszał. Na samym końcu zbliżył się do nich mężczyzna, które go Gabby nie znała, wysoki blondyn o surowych rysach i twarzy równie śniadej jak twarz J.D. Jego mocną opaleniznę podkreślały spłowiałe od słońca włosy. Zwrócił na Gabby brązowe oczy i przez chwilę 218 ZBUNTOWANA KOCHANKA przyglądał się jej z ciekawością. Miał na sobie jasnopopielaty garnitur, który wyglądał na równie nowy jak te, w których wystąpili goście J.D. W spo sobie, w jaki uścisnęli sobie dłonie, było coś, co kazało Gabby pomyśleć, że znają się bardzo dobrze. - Myślałem, że nienawidzisz ślubów - zauważył J.D. z chłodnym uśmiechem. - I miałeś rację. Po prostu byłem ciekaw, komu dałeś się zaciągnąć do ołtarza. - Zacisnął usta, zmrużył jedno oko i przyglądał się Gabby z taką uwagą, że poczuła się nieswojo. Kącik ust zadrgał mu nieznacznie, po czym mężczyzna zaniósł się ochrypłym śmiechem. - No cóż, jeśli radzi sobie z bronią i przy pierwszym strzale nie narobi krzyku, to chyba ujdzie w tłoku. - Ujdzie w tłoku? - powtórzyła Gabby, wlepia jąc w niego lodowate spojrzenie. - Wyprowadzę pana z błędu: jestem rewelacyjna. Nie dość, że strzelam, to jeszcze trafiam. Roześmiał się, tym razem łagodniej. W jego oczach pojawiły się iskierki rozbawienia. - Czyżby? - spytał, podając jej rękę. - Jestem Duńczyk. Oczy jej się rozszerzyły, zaledwie przypomniała sobie, co o nim opowiadał J.D., gdy byli w Rzymie. - Fiu, fiu! Widać cuda nigdy się nie kończą - mruknęła. - Wyobrażałam sobie, że masz drew nianą nogę i nieustannie żujesz tytoń. Duńczyk wybuchnął śmiechem. Kiedy się uspo koił, impulsywnie objął Gabby i mocno ją uściskał. Diana Palmer 219 - Ech, J.D., ty fartowny skurczy... - Duńczyk! - ucieszył się Sierżant. - Skądeś ty się tutaj wziął? - Z Libanu - padła spokojna odpowiedz. - Przy dałoby mi się kilku dobrych piechurów. Zainte resowany? - Być może - odparł Matthew ostrożnie, zer kając na pozostałych. - Chodzmy pogadać. J.D., dbaj o nią. I o siebie. - Pożegnali się uściskiem dłoni. - Będziemy w kontakcie. Gabby objęła go serdecznie. - Dziękuję, że poprowadziłeś mnie do ołtarza. Daj znać, gdzie spędzasz święta. Przyślę ci pudło ciepłych skarpet. Matthew ucałował ją w czoło. - Tak zrobię - odparł, po czym szepnął jej do ucha: - Przy okazji podaj mi adres swojej mamy. To jest kobieta! Przeklina, strzela... Marzenie! - Podam, podam - obiecała roześmiana. Reszta towarzystwa pożegnała się i wyszła. Po wszystkim odwiezli matkę Gabby na lotnisko. - Tyłko zadzwoń do mnie czasem, dziecko - po prosiła, kiedy zostały same. - Oczywiście. - Gabby objęła ją mocno. - Wpa dłaś Matthew w oko. - On też jest niczego sobie - odparła pani Darwin z figlarnym uśmiechem. - Tylko jest jeden malusieńki szkopuł... - za częła Gabby, zastanawiając się, ile może matce powiedzieć. 220 ZBUNTOWANA KOCHANKA - Ustatkuje się, kiedy przyjdzie na niego pora, zupełnie jak twój J.D. - Matka uśmiechnęła się wyrozumiale. - Po prostu niektórzy mężczyzni potrzebują więcej czasu niż inni. Tymczasem napi szę do niego słodki liścik. - Mrugnęła do Gabby. - Koniecznie mnie odwiedzcie. - Odwiedzimy - obiecał J.D., uściskał teściową i patrzył, jak odchodzi. Gabby wzięła go pod rękę i wrócili na parking. - Zrobiłaś się strasznie cicha, odkąd wyszliśmy z kościoła - powiedział miękko. - Bałaś się, że będę chciał z nimi wyjechać? - Chyba tak. Troszeczkę. Zatrzymał się przy samochodzie i spojrzał na jej zmartwioną twarz. - Będę z tobą zupełnie szczery. Kiedy wycho dzili beze mnie, czułem się tak, jak gdybym coś tracił. W Gwatemali przypomniałem sobie smak dawnego, szalonego życia, kiedy miałem więcej wolności niż mam teraz. Ale jestem realistą, Gabby. Matthew wspominał, że przed naszym wyjazdem z Gwatemali mówił ci, że zaszedłem zbyt daleko, żeby do nich wrócić, żeby znowu żyć jak kiedyś. Gabby kiwnęła głową, ale dalej milczała. - Miał rację - podjął J.D. - Marzyłem o lepszej przyszłości, dla siebie, dla nas obojga. Za dużo w nią zainwestowałem, żeby wszystko przekreślić dla dreszczyku emocji. Zresztą - dodał dwuznacz nym tonem, przyciągając jej dłoń do swojej piersi - znam ciekawsze podniety. Diana Palmer 221 Patrzył na nią takim wzrokiem, że nogi się pod nią ugięły. - Odkąd mam ciebie, nie muszę zaglądać śmier ci w oczy, aby poczuć, że żyję - szepnął, wsuwając jej drobne palce pod swoją koszulę, by poczuła bicie jego serca. - Jesteś równie podniecająca jak wojna, i może tylko odrobinę mniej niebezpieczna. - Tylko odrobinę? - odszepnęła, obejmując go za szyję. Znieruchomiał i z ustami tuż przy jej ustach szepnął: - Seks dalej tak bardzo cię przeraża? Zaczerwieniła się, ale nie opuściła wzroku. - Nie. Kocham cię, więc to nie będzie seks, tylko... miłość. Zmysłowo rozchylił usta. - Jest biały dzień, Gabby - mruknął. - Wiem - odparła, pośpiesznie całując go w usta. Będziemy mogli się na siebie napatrzeć. Spojrzał jej w oczy i odnalazł w nich najmrocz- niejszą dżunglę. Przygarnął ją do siebie i pocałował zaborczo. Gdy odsunął twarz, z trudem łapał od- dech. - Już nie muszę szukać przygód - powiedział. - Ty jesteś największą przygodą. - Zabierz mnie do domu, Jacob - wyszeptała. - Ucz mnie. - Cóż za rozkoszna myśl - zaśmiał się radośnie, puszczając ją z ociąganiem, wpatrzony w jej błysz- czące oczy. 222 ZBUNTOWANA KOCHANKA
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|