|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Reklamy były odważne i świetnie wyreżyserowane przez najlepszych konsul- tantów, dlatego ich jedynym skutkiem ubocznym mógł być przesyt. Jednakże La- ke wkroczył na arenę polityczną zbyt pózno, żeby kogoś znudzić, a przynajmniej nie w tym momencie. Na telewizyjny szturm w dwóch stanach wydał oszałamia- jącą kwotę dziesięciu milionów dolarów. Podczas głosowania we wtorek dwudziestego drugiego lutego puszczali re- klamy nieco rzadziej i kiedy zamknięto lokale wyborcze, większość analityków przewidywała, że Lake wygra w Arizonie i zdobędzie drugie miejsce w Michi- gan. Cóż, gubernator Tarry pochodził z Indiany, z bratniego stanu zachodniego, i od wielu tygodni prowadził tam intensywną kampanię. Najwyrazniej za mało się starał. Wyborcy z Arizony postawili na swojego ziomka, a tym z Michigan Lake też przypadł do gustu. Zdobył sześćdziesiąt sześć procent głosów w swoim rodzinnym stanie i aż pięćdziesiąt pięć w Michigan, podczas gdy gubernator Tarry ledwie trzydzieści jeden. Resztą podzielili się kan- dydaci bez szans na zwycięstwo w finale. Na dwa tygodnie przed wielkim superwtorkiem gubernator Tarry poniósł bar- dzo dotkliwą porażkę. Lake oglądał zliczanie głosów na pokładzie samolotu, w drodze powrotnej 96 z Phoenix, gdzie oddał głos na samego siebie. Na godzinę przed lądowaniem w Waszyngtonie komentator CNN ogłosił go niespodziewanym zwycięzcą pra- wyborów w Michigan i członkowie jego ekipy otworzyli butelkę szampana. Roz- koszując się chwilą, Lake pozwolił sobie na dwa kieliszki. Znał historię. Wiedział, że żaden z poprzednich kandydatów nie wystartował tak pózno i nie zaszedł tak wysoko. W zaciemnionej kabinie ekrany czterech te- lewizorów pokazywały setki liczb i cyferek, podczas gdy analitycy i różni spe- cjaliści zachwycali się i nim, i tym, czego dokonał. Gubernator Tarry zachował się godnie, choć wyraził zaniepokojenie, że jego nieznany dotychczas przeciwnik wydaje na kampanię tak olbrzymie sumy pieniędzy. Lake pogawędził grzecznie z grupką reporterów na lotnisku imienia Reagana, po czym udał się limuzyną do kwatery głównej. Tam podziękował swoim wysoko opłacanym specjalistom, kazał im wrócić do domu i trochę się przespać. Dochodziła północ, gdy dotarł do Georgetown, do swojego czarującego dom- ku przy Trzydziestej Czwartej za Wisconsin. Z towarzyszącego mu samochodu wysiadło dwóch agentów ochrony, dwóch innych czekało na schodach. Wielo- krotnie i oficjalnie proszono go, żeby mogli czuwać i w domu, lecz Lake za każdym razem stanowczo odmawiał. Nie chcę was tu widzieć warknął. Nie znosił ich, nie znał ich imion, miał gdzieś, czy go lubią, czy nie. Uważał, że tacy ludzie nie mają nazwisk. Darzył ich pogardą i traktował jak powietrze. Zamknąwszy za sobą drzwi, wbiegł do sypialni i się przebrał. Zgasił światło, jakby zamierzał pójść spać, odczekał kwadrans, cichutko zbiegł na dół i spraw- dził, czy nikt nie zagląda przez okno. Teraz do piwnicy. Piwnica i małe okienko podciągnął się i otoczyła go zimna noc. Stał na dworze za maleńkim tarasem. Zastygł bez ruchu, nadsłuchiwał chwilę i nie usłyszawszy niczego podejrzane- go, cicho otworzył drewnianą furtkę, śmignął przejściem między dwoma domami i wybiegł na Trzydziestą Piątą. Był sam. Otaczała go ciemność. Miał na sobie dresy do biegania i naciągniętą na oczy czapkę. Trzy minuty pózniej wmieszał się w tłum na M Street. Złapał taksówkę i zniknął w mroku. Teddy Maynard poszedł spać względnie zadowolony z pierwszych dwóch zwycięstw swego kandydata, lecz szybko go obudzono. Wiedział, że stało się coś niedobrego. Wjeżdżając do bunkra dziesięć po szóstej rano, był bardziej przestra- szony niż rozezlony, chociaż w ciągu ostatniej godziny zdążył zaliczyć całą gamę emocji. Czekał na niego York w towarzystwie starszego agenta Devilla, drobne- go, nerwowego człowieczka po jego twarzy widać było, że od wielu godzin nie zmrużył oka. No to mówcie warknął Teddy, rozglądając się za kawą. Mówił Deville. 97 Dwie minuty po północy zaczął obserwowany pożegnał się z agenta- mi ochrony i wszedł do domu. Dokładnie piętnaście minut pózniej wyszedł przez okno w piwnicy. Na wszystkich drzwiach i oknach domu zainstalowaliśmy czuj- niki. Wynajmujemy szeregowiec po drugiej stronie ulicy, a ponieważ wiedzieli- śmy, że obserwowany ma wrócić po sześciu dniach nieobecności, wzmogliśmy czujność. Deville pokazał Maynardowi obłą kapsułkę wielkości tabletki aspi- ryny. To jest tak zwany T-Dec. Identyczne urządzenia tkwią w podeszwach jego wszystkich butów, w tym butów do biegania, więc jeśli tylko nie jest na
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|