|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dla siebie i usiadł przy stole. - Nie mogę znieść tego, że nasz przyjaciel William przepuszcza tak wyśmienite śniadanie - powiedział Qwilleran. - Może zaspał. Może powinienem podobijać się do jego drzwi. Qwilleran odnalazł drzwi Williama na końcu kuchennego korytarza. Zapukał jeden, potem drugi i trzeci raz, potem głośniej, ale nie było odpowiedzi. Delikatnie przekręcił klamkę i otworzył drzwi na szerokość dłoni. - William! - krzyknął. - Już po wpół do siódmej! Ze środka jednak nie było żadnej odpowiedzi. Zajrzał do pokoju. Wbudowane łóżko było puste, a prześcieradło schludnie zatknięte pod materac. Qwilleran rozejrzał się po pokoju. Drzwi do łazienki były otwarte. Qwilleran otworzył inne drzwi, za którymi ukryty był mały zabałaganiony schowek. W całym pomieszczeniu panował umiarkowany bałagan, wszędzie porozrzucane były ubrania i kolorowe magazyny. Wrócił do stołu. - Nie ma go tam. Wygląda na to, że nie spał w swoim łóżku i nie nastawił budzika. Wziąłem go wczoraj wieczorem na kolację, miał potem zajrzeć jeszcze do matki. Myśli pan, że mógł tam nocować? - Wnioskując z dostępnych mi przesłanek o naturze wzajemnych stosunków Williama i jego matki - mówił Maus - wydaje mi się, że jest bardziej prawdopodobne, że spędził noc z tą młodą panną, z którą, jak się okazuje, jest zaręczony. Sugerowałbym, aby dzisiaj włożył pan wysokie buty, panie Qwilleran. Produkcja farmerska to ekskluzywna mieszanina... błota, zwiędłych liści kapusty, zgniłych pomidorów, rozgniecionych winogron i niezidentyfikowanego płynu, który scala je razem w obślizgły czarny... amalgamat. Mężczyzni wyruszyli na targ farmerów czarnym mercedesem Mausa, okrążyli podjazd i Qwilleranowi wydawało się, że widzi długie płetwy limuzyny Williama wystające spod wiaty z drugiej strony domu. - Zdaje mi się, że tam jest samochód Williama - zauważył. - Jeśli nie wrócił na noc, to jak jego samochód się tam znalazł? - Zcieżki młodych ludzi są niepojęte. Zaprzestałem już prób zrozumienia ich postępowania. Co do błota, to Maus miał rację. Czarny szlam wypełniał rynsztoki i rozpryskiwał się na chodniki targu znajdującego się na świeżym powietrzu. Na targ składało się kilka kwadratowych otwartych wiat, pod którymi rolnicy i inni handlujący sprzedawali prosto ze swoich ciężarówek. Strumień biednych i bogatych mieszkańców miasta sunął zatłoczonymi alejkami, wszyscy obładowani zakupami. Jedni pchali dziecięce wózki załadowane doniczkami pelargonii, inni ciągnęli czerwone platformy pełne towaru albo manewrowali chromowanymi wózeczkami zakupowymi, torując sobie drogę przez zatłoczone uliczki. Raj dla kieszonkowców, pomyślał Qwilleran. Były tam kobiety z wałkami we włosach, dzieci na barana u swoich rodziców, dystyngowani starsi panowie w płaszczach z aksamitnymi kołnierzami, hinduskie dziewczyny w tweedowych marynarkach narzuconych na prześwitujące sari, nastolatki ze słuchawkami w uszach, podmiejskie gosposie owinięte w śmieszne futra i więcej niż przeciętna liczba okropnie otyłych kobiet. Maus poprowadził ich między górami rabarbaru i akrami świeżych jajek, obok galonowych słoików miodu, obok żywych prosiaków, gałęzi sasafrasu, poduszek wypełnionych kurzym pierzem, marchewek tak dużych jak kije do bejsbolu, białych gołębi w klatkach i różowych kalafiorów. Był to rześki poranek, sprzedawcy przestępowali z nogi na nogę i ogrzewali ręce nad koksowymi ogniskami, rozpalanymi w beczkach po oleju. Dym mieszał się z zapachem jabłek, trzody, bzu i wszechobecnego błota. Qwilleran zauważył niewidomego z białą laską, stojącego obok krzewów bzu, który wąchał kwiaty i uśmiechał się do siebie. Maus kupił grzyby, kiełki paproci, szczypior, kukurydzę z Florydy i truskawki z Kalifornii. Zaskoczył dziennikarza tym, że targował się o cenę rzepy. - Moja droga pani, jeśli stać panią na sprzedawanie tuzina za trzy dolary, to jak, będąc uczciwą, może pani żądać trzydziestu centów za jedną? - zapytał człowiek, który przy swoim stole serwował wino o wartości dziesięciu dolarów za butelkę, z mulami w galarecie. Przy jednym ze stoisk Maus wybrał wypatroszonego królika i Qwilleran odwrócił się, żeby nie patrzeć, jak sprzedawca owija czerwone mięso w gazetę, podczas gdy krewni biedaka, jeszcze odziani w swe białe futerka, przyglądali się scenie w oczekiwaniu na chwilę, kiedy podzielą los swego pobratymca. - Pani Marron, muszę to przyznać, robi wyśmienitego królika Hassenpfeffer - wyjaśnił Maus. - Przygotuje wam... pyszne dania w ten weekend, podczas gdy ja będę brać udział w zjezdzie degustatorów, na którym przyszło mi być... mistrzem ceremonii. Z targu na otwartym powietrzu przeszli na właściwy rynek, rozległą arenę z setkami stoisk pod jednym dachem i z miękkim dywanem trocin pod stopami. Kramarze zachrypłymi głosami zachęcali do kupna przyprawianej solonej słoniny, ciasta na strudel, czekoladowych tortów, gipsowych figur świętych, przepiórczych jajek, mikstur do rytuałów voodoo, puszkowanych liści winogron, ośmiornic, perfumowanego płynu do mycia podłóg gwarantującego szczęście. Niklowana maszyna mieliła świeże masło orzechowe. Na stoisku z płytami sprzedawca puszczał z adaptera arabską muzykę. Maus kupił ślimaki i trochę ziaren holenderskiej gorczycy. Qwilleran zamknął na chwilę oczy i starał się rozróżnić główne nuty zapachowe: świeżo zmielona kawa, ostry ser, czosnkowa kiełbasa, anyżek, mięso dorsza, kadzidło. Do jego nozdrzy doszła nuta tanich perfum, otworzył oczy i zobaczył Cygankę, przyglądającą się mu z pobliskiego stoiska. Uśmiechnęła się. Qwilleran zamrugał oczami. Miała uśmiech Joy, jej drobną figurę i jej długie włosy, ale twarz była o sto lat starsza i wyglądała, jakby nigdy nie była myta, jej ubrania były ubrudzone ziemią. - Przepowiedzieć przyszłość? - zapraszała. Qwilleran zgodził się, zafascynowany tą okrutną karykaturą. - Siądz. Qwilleran usiadł na pustej skrzynce po piwie, a kobieta usiadła po drugiej stronie, tasując talię brudnych kart. - Ile? - zapytał - Dolara, jednego dolara, tak? Ułożyła karty w kształt krzyża i przyjrzała się im. - Widzę wodę. Wyjedziesz w długą podróż, niedługo, tak? - Niezbyt prawdopodobne - powiedział Qwilleran. - Co jeszcze widzisz? - Ktoś chory. Dostaniesz list... Widzę pieniądze. Dużo pieniędzy. Tobie podobać. - Wszyscy lubią. - Młody chłopak. Twój syn? Pewnego dnia człowiek. Wielki doktor. - Gdzie jest moja miłość z dawnych lat? Możesz mi to powiedzieć? - Hmmmm... ona daleko. Szczęśliwa, dużo dzieci. - Jesteś fenomenalna. Jesteś geniuszem - wymamrotał Qwilleran. - Coś jeszcze? - Widzę wodę - tyle wody. Ty nie lubisz. Wszyscy mokrzy. Qwilleran uciekł od Cyganki i dogonił swojego gospodarza. - Lepiej niech pan naprawi dach - powiedział mu. - Szykuje się kolejna biblijna powódz. Otrząsnął się tak, jakby bał się, że oblazły go pchły. Kiedy dwaj mężczyzni zanieśli zakupy z targu do kuchni Maus Haus, pani Marron powiedziała do Qwillerana:
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|