|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
buty skrzypiały na wy-froterowanych deskach podłogi. Oliver zatrzymał się przy jakichś drzwiach i wskazał na koniec korytarza. - Tędy dojdziesz do głównej części domu - tej, która jest otwarta dla zwiedzających - gdybyś się chciała kiedyś przespacerować. Oczywiście musiałabyś kupić bilet. - Bilet? Zobaczyła jego minę i uświadomiła sobie, że się z nią przekomarza. Otworzył jej drzwi i weszła do dużej, skąpo umeblowanej sypialni, w której pachniało zbutwiałym płótnem. Mimo wlewającego się do środka słońca czuć tu było chłodem i wilgocią, jakby pokoju nie odnawiano od lat i rzadko używano. Oliver włączył kontakt przy drzwiach i wyraznie zaskoczył go fakt, że żarówka się zapaliła. Przyglądał się jej przez kilka chwil z niemal prymitywnym zdumieniem na twarzy, a potem zgasił światło i zaniósł torbę Frannie na szezlong, który stał u wezgłowia przypominającego katafalk łóżka z dwiema kolumienkami. - Ubikacja jest w głębi korytarza, drugie drzwi po lewej stronie, a umywalnia tuż obok. Niestety, ludzie epoki elżbietańskiej nie mieli zwyczaju budować apartamentów z łazienkami. Frannie spojrzała przez okno na dolinę. - Nieprawdopodobny widok. Ile z tego to twoja ziemia? - Na północ aż do głównej drogi, tej, z której zjechaliśmy, a na południu do rzeki, której stąd nie widać. - Twoja ziemia ciągnie się aż do wsi, przez którą przejeżdżaliśmy? - Wieś... hmm... należy do mnie. - Należy do ciebie? - Tak. - Podrapał się w czubek nosa i miał na tyle przyzwoitości, żeby się uśmiechnąć. - Liczy około siedemdziesięciu domów -wszystkie wynajęte za symboliczny czynsz. Duża część gruntów uprawnych jest puszczona w dzierżawę, więc w większości domów mieszkają pracownicy rolni. - Czysty feudalizm. - Owszem. Posłuchaj, na pewno chcesz się odświeżyć czy coś takiego. Pójdę zrobić kawę i spotkamy się na dole. W łazience była wyszczerbiona, poplamiona wanna z lanego żelaza i umywalka. Kiedy Frannie odkręciła mosiężny kurek, kran zadrgał z ostrym stukiem, a po dłuższej chwili plunął rdzawą wodą z gwałtownością strażackiego węża. Skontrolowała twarz w dużym lustrze i poprawiła włosy. Otaczało ją wrażenie nierealności, niemal jakby znalazła się w innym wymiarze i nie bardzo znała obowiązujące w nim reguły. Gdy zeszła na dół, sień wypełniał mocny aromat kawy. Krótkim korytarzykiem przeszła do dużej kuchni o przytulnej, domowej atmosferze. Na półce nad antracytowym piecem stały miedziane garnki; z haków zwisały sznury cebuli i wianek czosnku; na drewnianym kredensie porozstawiano samochodziki; na wytartej kanapie leżała pogryziona tenisówka. Otwarte drzwi prowadziły do zmywalni. Oliver siedział ze słuchawką telefoniczną w ręku przy starym dębowym stole, niebezpiecznie wychylając się do tyłu na krześle i stukając ołówkiem w kolano. Za nim żarzyło się czerwone światełko bulgoczącego ekspresu do kawy. - Tak, dobrze, za jakąś godzinę pojadę do biura pełnomocnika, ale to wszystko. W ten weekend nie będę miał zbyt dużo wolnego czasu. - Mrugnął do Frannie. W kącie Kapitan Kirk z prychaniem, sapaniem i gwałtownym machaniem ogona zapamiętale wygrzebywał zabawki ze swojego koszyka i tarmosił leżący w nim koc. Okna wychodziły na zacieniony wewnętrzny dziedziniec. Frannie dostrzegła zardzewiały ruszt i jakieś ogrodowe meble. - Dobrze, o trzeciej. Do zobaczenia - powiedział Oliver z pewną niechęcią i odłożył słuchawkę. - Grzesznik nie może zaznać spokoju. Frannie popatrzyła na niego. - Dzierżawcy. Wiecznie jakieś problemy W połowie wypadków pełnię rolę jednoosobowej poradni małżeńskiej. - Bez zainteresowania przerzucił pocztę. - Przerażające jest to, że oni rzeczywiście kierują się moimi radami. - Może twoje rady są dobre - zauważyła Frannie. - Nie, po prostu mam dar przekonywania. Podszedł do kredensu i zdjął z haczyków dwa kubki. - Jak duży personel tu mieszka? - zapytała. Oliver potrząsnął głową. - Nikt tu nie mieszka. - Nikt? - zdziwiła się. - A ta kobieta, która do nas wyszła, pani Deakdene? Postawił kubki na stole. - Beakbane. Nie, ona mieszka z mężem we wsi. Przenosi się tu tylko wtedy, gdy mnie nie ma, żeby opiekować się Edwardem. Poza tym cztery kobiety przychodzą codziennie do sprzątania. Zmarszczył brwi na widok jakiejś koperty, rozdarł ją, zerknął na list i wyrzucił go do kosza. - A co z gotowaniem? - Albo pani B., albo ja. - Stuknął się kciukiem w pierś, a potem wyłączył ekspres i nalał kawę do kubków. - Niestety jest tu trochę skromnie i prymitywnie. Wszystkie pieniądze pożera konserwacja domu. Przez długi czas prawie nic się nie robiło i jest teraz w dość rozpaczliwym stanie. Cukier, mleko? - Czarna, dziękuję. Dostajesz jakieś dotacje? - Tak - z English Heritage i od władz lokalnych - ale zwracają tylko część kosztów, albo przyznają niewielkie subwencje. - Wyjął z lodówki butelkę mleka i zdjął kapsel. - W północnym skrzydle osiada ściana, tam, gdzie jest rusztowanie. Jej podparcie kosztowało trzy czwarte miliona. Uśmiechnął się ponuro. - Czy właśnie dlatego dom jest otwarty dla publiczności? - Wpływy ze zwiedzania nie są duże. Mamy około sześciu tysięcy gości rocznie, po trzy funty od osoby, zarabiamy też trochę na folderach, herbaciarni i tak dalej, ale wszystko idzie na pensje personelu. Na przykład musimy zatrudniać strażników do każdej sali. Trzeba być jednak otwartym dla publiczności, żeby móc się ubiegać o dotacje na konserwację. Dostajemy około czterystu tysięcy funtów na poczet kosztów. - A resztę musicie zdobyć sami? - Tak. Przyniósł Frannie kubek z kawą, postawił go na stole i posłał jej długie, czułe spojrzenie. - Dziękuję, że przyjechałaś. Uśmiechnęła się, wzruszona. - Dziękuję, że mnie zaprosiłeś. Zapadła swobodna, ciepła cisza i Frannie zapragnęła nagle, żeby Edward nie przyjechał, żeby mogli być sami. - Odziedziczyłeś to wszystko po rodzicach? Oliver usiadł na brzegu stołu i podmuchał w swój kubek. - Ojciec przepisał na mnie majątek za życia, żebym uniknął płacenia podatku spadkowego. Przeprowadzili się z matką do mniejszego domu na farmie. - Utkwił wzrok w unoszącej się parze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|