|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
losu. Dopóki nie wycięli wszystkich gajów pomarańczowych i nie zabudowali pustyni rzędami otynkowanych na biało domów. Rzuć klucz. Nie pochylaj się, żeby go położyć. Po prostu go rzuć powiedział za jego plecami mężczyzna. To nie był facet, z którym rozmawiał przez telefon. Jego głos był młodszy, nie tak chłodny, ale słychać w nim było niepokojącą rzeczowość, która spłaszczała każde słowo i nadawała wszystkim tę samą wagę. Mitch upuścił klucz. Tak jest wygodniej. Ale przypadkiem znalazłem się w pobliżu. Mężczyzna chyba pilotem wyłączył nagrywarkę. Najwyrazniej chcesz, żebyśmy ją porąbali na kawałki, tak jak obiecaliśmy powiedział do Mitcha. Nie. Może wybierając ciebie, popełniliśmy błąd. Może cieszysz się, że jej się pozbędziesz. Nie mów tak. Każde słowo wypowiedziane było tym samym, pozbawionym emocji płaskim tonem. Polisa na życie na dużą sumę. Inna kobieta. Może masz swoje powody. Nic podobnego. Może wykonasz lepiej to, co każemy, jeżeli obiecamy, że ją zabijemy. Nie. Kocham ją. Naprawdę. Jeżeli wytniesz następny taki numer, Holly zginie. Rozumiem. Wracajmy tą samą drogą, którą tutaj przyszedłeś. Mitch odwrócił się i mężczyzna zrobił to samo, cały czas za nim stojąc. Idąc z powrotem najdalej wysuniętym na południe przejściem i mijając pierwsze okno, Mitch usłyszał chrobot klucza, który facet podnosił z podłogi. Mógł się odwrócić i kopnąć go, kiedy będzie się prostował, ale bał się, że facet odgadnie jego zamiary i okaże się szybszy. Do tej pory uważał tych bezimiennych mężczyzn za zawodowych przestępców. Prawdopodobnie nimi byli, ale to nie definiowało ich do końca. Nie wiedział, kim jeszcze byli, lecz obawiał się, że to coś gorszego. Przestępcy, porywacze, mordercy. Nie wyobrażał sobie, co może być gorszego od tego, co już o nich wiedział. Wsiądz do hondy. Przejedz się gdzieś powiedział mężczyzna, idąc za nim. Dobrze. Czekaj na telefon o szóstej. Dobrze. Będę czekał odparł Mitch. Kiedy zbliżali się do końca przejścia, tam gdzie musieli skręcić w lewo i przeciąć strych w poprzek, zmierzając do schodów w północno-wschodnim rogu, do Mitcha uśmiech- nęło się nagle szczęście w postaci sznurka, supła na sznurku względnie pętelki na suple. Kiedy to się stało, nie dostrzegł przyczyny, jedynie skutek. Przewróciła się wieża kartonowych pudeł. Kilka runęło na przejście, dwa spadły na mężczyznę. Zgodnie z napisami na pudłach były w nich hallowe-enowe figurki. Wypełnione w większej mierze pęcherzykową folią i porwaną bibułką niż ceramiką, kartony nie były ciężkie, lecz ich lawina pozbawiła równowagi mężczyznę i o mało nie zwaliła go z nóg. Mitch uchylił się przed jednym pudłem i podniósł ramię, by zasłonić się przed drugim. Przewracający się pierwszy stos kartonów zdestabilizował następny. Mitch chciał odruchowo podeprzeć mężczyznę, ale zdał sobie sprawę, że każdy jego gwałtowny ruch może zostać poczytany za atak. %7łeby nie zostać zle zrozumianym i zastrzelonym usunął mu się z drogi. Stare spróchniałe drewno balustrady mogło wytrzymać nacisk lekko opierającej się o nią osoby, okazało się jednak zbyt słabe, by zatrzymać przewracającego się mężczyznę. Balaski zatrzeszczały, gwozdzie wysunęły się ze zgrzytem ze swoich otworów i dwa połączone ze sobą odcinki poręczy wypadły ze spojeń. Mężczyzna zaklął, widząc spadające na niego pudla i krzyknął głośno, gdy ugięła się pod nim poręcz. Sekundę pózniej runął na podłogę garażu. Wysokość nie była duża, najwyżej osiem stóp, lecz wylądował z paskudnym odgłosem. Rozległ się łoskot walącej się balustrady i nagle wypalił jego pistolet. 14 Od przewrócenia się pierwszego pudła do kończącego epizod wystrzału minęło zaledwie kilka sekund. Oniemiały i zaskoczony Mitch stał w miejscu dłużej, niż trwało całe wydarzenie. Cisza sprawiła, że otrząsnął się z paraliżu. Cisza na dole. Podbiegł do schodów i deski pod jego stopami zadudniły niczym piorun -jakby zachowały pamięć burz, potrząsających dawno temu drzewami, z których je wystrugano. Kiedy przebiegał garaż, mijając pick-upa i hondę z wciąż pracującym silnikiem, euforia walczyła w nim z przerażeniem. Nie miał pojęcia, co zobaczy, i nie wiedział, co powinien czuć. Mężczyzna leżał twarzą w dół, z głową i ramionami pod przewróconą taczką. Musiał zahaczyć o jej skraj i przewrócić ją na siebie. Upadek z wysokości ośmiu stóp nie powinien wprawić go w taki kompletny bezruch. Oddychając ciężko, lecz nie z wysiłku fizycznego, Mitch wyprostował taczkę i odsunął ją na bok. Przy każdym oddechu czuł zapach oleju silnikowego i świeżo skoszonej trawy. Kiedy ukląkł przy mężczyznie, w nozdrza wpadła mu poza tym gryząca woń prochu i słodkawy odór krwi. Obrócił ciało na plecy i po raz pierwszy zobaczył wyraznie twarz. Nieznajomy, chociaż wyglądał na dwadzieścia kilka lat, miał nieskazitelną cerę chłopca przed okresem dojrzewania, jaspisowo zielone oczy i gęste rzęsy. Nie sprawiał wrażenia kogoś, kto mówi obojętnym tonem o okaleczaniu i mordowaniu kobiet. Spadając, musiał trafić szyją w metalowy skraj taczki. Uderzenie najwyrazniej zmiażdżyło mu krtań i tchawicę. Miał złamane prawe przedramię; palec wskazujący ręki uwięzionej pod klatką piersiową musiał odruchowo nacisnąć spust. Pocisk wszedł w ciało tuż pod mostkiem, z lewej strony. Minimalne krwawienie świadczyło o tym, że trafił prosto w serce i śmierć nastąpiła natychmiast. Gdyby nie zabił go od razu strzał z własnej broni, zginąłby szybko z powodu zablokowania dróg oddechowych.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|