|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Schaffer wychodzi oznajmił pośpiesznie. Te psy gończe wypuszczono na nas. Nie sądzę powiedział Smith. Niech pan zostanie na miejscu i naciągnie na głowę kaptur. Szybko naciągnęli na głowy białe kaptury skafandrów, tak że wyglądały spod nich tylko ich oczy i częściowo zagrzebana w śniegu luneta Smitha. Z odległości dziesięciu metrów, patrząc z dowolnej strony, również z góry, musieli być zupełnie niewidoczni. Helikopter sunął wzdłuż doliny nadal utrzymując kurs dokładnie na to miejsce, gdzie leżeli ukryci. Kiedy znalazł się kilkanaście metrów od nich, nawet Smith poczuł się nieswojo i pomyślał, czy też aby mocą jakiegoś fatalnego zrządzenia losu wróg nie wiedział lub nie podejrzewał ich obecności. Niemcy z pewnością musieli słyszeć w nocy silniki Lancastera, choć były stłumione. Czyżby jakiś podejrzliwy i inteligentny typ, a takich nie mogło braknąć w Schloss Adler, znalazł właściwe wyjaśnienie obecności zabłąkanego bombowca w jednym z najbardziej nieprawdopodobnych miejsc w całych Niemczech? Może wybrani żołnierze Alpenkorps właśnie w tej chwili przeczesywali sosnowe lasy, a on, Smith, był tak pewien siebie, że nie zadał sobie trudu wystawienia wartownika! I wtedy helikopter, który był prawie tuż nad ich głowami, ześliznął się nagle w lewo, opadł nad dziedzińcem zamkowym, na kilka chwil zawisł w powietrzu, a potem wolno opuścił się. Smith otarł ukradkiem czoło i przyłożył oko do lunety. Helikopter wylądował. Zmigło zatrzymało się, spuszczono drabinkę i jakiś mężczyzna zszedł po niej na dziedziniec. Sądząc po mundurze Smith zawyrokował, że musi to być bardzo wysoki oficer. A potem nagle zdał sobie sprawę, że jest to wyjątkowo, ale to wyjątkowo wysoki oficer. Ze ściągniętą twarzą podsunął lunetę Schafferowi. Niech pan się dobrze przyjrzy polecił mu. Schaffer przyjrzał się dobrze, obniżywszy lunetę, kiedy mężczyzna wchodził w jakieś drzwi. Pański kumpel, szefie? spytał. Znam go. Marszałek Rzeszy Julius Rosemeyer. Szef Wehrmachtu. Pierwszy raz trafia mi się marszałek Rzeszy, a ja nawet nie mam swojego karabinu z lunetą powiedział z żalem Schaffer. Ciekaw jestem, czego chce jego wysokość. Tego, co my odparł zwięzle Smith. Generała Carnaby? Mając zamiar wypytać o Drugi Front głównego alianckiego koordynatora planów nie wysyła na rozmowę zwykłego kaprala straży. Nie sądzi pan, że mogli przyjechać, żeby go stąd zabrać? spytał zaniepokojony Schaffer. W żadnym razie. Gestapo nigdy nie wydaje swoich więzniów. W tym kraju Wehrmacht robi, co każe Gestapo. Bo co? Bo nic. Zmykaj pan... mają tam jeszcze trochę zaparzonej kawy. A za godzinę proszę przysłać kogoś, żeby mnie zmienił. Prognoza pogody dla tego obszaru, którą podał admirał Rolland, okazała się idealnie trafna. W miarę jak upływały powoli niekończące się, przejmujące dreszczem godziny, pogoda stale się pogarszała. W południe nie było już słońca, a ze wschodu zerwał się przenikliwy wiatr. Wczesnym popołudniem z pociemniałego nieba zaczął sypać śnieg, początkowo łagodnie, pózniej ze wzrastającą gwałtownością, w miarę jak wschodni wiatr przybierał na sile i stawał się zjadliwie mrozny. Smith pomyślał, że na noc szykuje się zła pogoda. Ale niepogodna noc, z widocznością prawie równą zeru, zatrzymująca ludzi w domach, była tym, czego potrzebowali. W ciepłym świetle księżyca w pełni trudno by im było odbyć przechadzkę na Schloss Adler. Smith sprawdził godzinę. Pora ruszać. Wstał sztywno i zaczął zabijać rękami, żeby pobudzić krążenie. Wezwijcie Thomasa. Zarzucono na ramiona plecaki i torby z ekwipunkiem. Trzymający właśnie straż Thomas, który zjawił się z lunetą Smitha w ręku, był bardzo daleki od zwykłego pogodnego nastroju. Jego zły humor brał się jednak nie tylko stąd, że ostatnią godzinę spędził wystawiony na frontalny atak wiatru i śniegu. Czy to przeklęte radio już działa? spytał Smitha. Beznadziejna sprawa. Sześć prób, sześć niepowodzeń. A o co chodzi? Powiem panu odrzekł Thomas z goryczą. Szkoda, że nie mogliśmy skłonić admirała do zmiany zdania na temat spadochroniarzy. Właśnie przyjechał pociąg nabity wojskiem, to wszystko. O, to świetnie powiedział spokojnie Smith. Starzy pomyślą, że jesteśmy nowi, a nowi, że jesteśmy starzy. Szalenie dogodne. Thomas spojrzał w zamyśleniu na Smitha. Szalenie, szalenie dogodne. Zawahał się, a potem dodał: A może byśmy trochę odpuścili, majorze? Co pan przez to rozumie? Dość tego wtrącił szorstko Carraciola. Wie pan cholernie dobrze, co on przez to rozumie. Chodzi o nasze życie. Dlaczego musimy schodzić do tej przeklętej wsi? I jak pan zamierza wydostać Carnaby'ego? Jeżeli mamy popełnić samobójstwo, proszę powiedzieć nam dlaczego. Tyle jest nam pan winien. Nic wam nie jestem winien odparł głucho Smith. Nic wam nie powiem. Jak nic nie będziecie wiedzieć, to nic nie powiecie. Usłyszycie w swoim czasie. Jest pan zimny drań powiedział dobitnie Torrance-Smythe. Nie pan pierwszy mi to mówi odrzekł Smith obojętnym tonem. Stacja we wsi była mała, dwutorowa i kończyła tę linię. Podobnie jak wszystkie końcowe stacyjki cechowały ją rdza, zniszczenie, ubóstwo funkcjonalne konstrukcji oraz dziwny pesymistyczny nastrój oczekiwania, aż ktoś przyjdzie i porządnie ją wykończy. O każdej porze dnia i nocy ziała pustką. Tej nocy, w porywistym wietrze miotającym śniegiem wśród plam światła rzucanego przez przyćmione, kołyszące się lampy elektryczne, całkiem opustoszała stacyjka sprawiała upiorne i wręcz przytłaczające wrażenie miejsca zapomnianego przez ludzi i cały świat. To jednak idealnie sprzyjało zamiarom Smitha. Powiódł szybko swoich pięciu ludzi ubranych w stroje maskujące przez tory do zabudowań stacji, które dawały jaką taką osłonę. Jeden za drugim przeszli w milczeniu obok zamkniętego kiosku z książkami, bagażowni, kasy biletowej, pośpiesznie przemknęli w mrok za
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|