|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Gdzie dzieciaki? - zawołała. - Są w pokoju Jessie, grają na komputerze. Wszystko w porządku, poproszę sąsiadkę z dołu, aby z nimi posiedziała - powiedziała Harriet, wpadając do kuchni i w biegu nakładając płaszcz. - Gdzie są do diabła klucze? I torebka? A tak przy okazji, ile czasu tam będziemy? - Nie tak długo. Dzięki, Hat. - Dobrze, dobrze - uśmiechnęła się Hariett. - Niech tylko tym razem się opłaci, co? - Jasne. Powiedziawszy szybko do widzenia dzieciom, które i tak były zbyt zajęte komputerowymi lemingami, aby zwrócić na nią uwagę, Harriet poszła poprosić sąsiadkę, aby posiedziała z dziećmi do jej powrotu. Kiedy wreszcie schodziły po schodach, Harriet usłyszała, że dzwoni jej telefon. - Jessie, odbierzesz? - wydarła się w górę schodów. -Och, wszystko jedno. Kiedy jest włączony telewizor, nigdy mnie nie słyszą. Ten ktoś na pewno zadzwoni jeszcze raz. ** * Michał odłożył słuchawkę i zmarszczył brwi. Był pewien, że Julia poleciała do Harriet, będąc zbyt zdenerwowana po telefonie do kliniki, aby rozmawiać z nim. Tak się już przyzwyczaił do jej nieprzewidywalnych zmian nastroju, że wyjście z domu bez słowa nawet go nie zdziwiło. Ale u Harriet nikt nie odbierał. Ogarnął go niepokój. Czyżby mimo wszystko wiadomości były dobre? Czyżby znowu poszła do kliniki sama, nawet mu o tym nie mówiąc? Wykręcił numer i usłyszał znajomy, przyjazny głos. - Dzień dobry, czym mogę służyć? - Dzień dobry, mówi Michał Evans. Chciałem tylko zapytać, czy przypadkiem nie ma u państwa mojej żony? - Nie, proszę pana, jeszcze nie przyszła. Czy mam coś przekazać? - Nie, nie trzeba, dziękuję. Chciałem się tylko dowiedzieć, czy już do was dojechała. Michał poczuł się urażony i samotny. Wydawało mu się, że przywykł już do sposobu, w jaki Julia odcinała mu dostęp do swoich uczuć oraz - coraz częściej - także fizycznych aspektów leczenia, ale ton głosu recepcjonistki pozwolił mu przypuszczać, że zapłodnienie komórek zakończyło się sukcesem. Nagle uświadomił sobie, jak bardzo jest wy- obcowany. - Do licha, przecież te embriony są także moje - wymamrotał na głos. Rozgniewany i przepełniony wzbierającą w nim energią wstał i ruszył do przedpokoju. Chwycił wiszący na wieszaku niebieski płaszcz, wziął ze stołu kluczyki i szybko wyszedł z domu, zatrzaskując za sobą drzwi. Rozdział 14 Kiedy Michał wszedł do poczekalni na Weymouth, stanął jak wryty. Siedziała na kanapie pod oknem i czytała gazetę. Mając nadzieję, że pomylił uczesanie i sylwetkę, niepostrzeżenie przemieścił się do jednego z foteli. Podniosła głowę. Skonsternowany stwierdził, że miał rację. - Harriet - powiedział cicho - co, do diabła, tutaj robisz? Nie, przecież wiem, oczywiście. Chodzi mi o to dlaczego. Dlaczego tutaj jesteś? Co ci powiedziała Julia? -%7łe jesteś zajęty. Przepraszam, czy... Chodzi mi o to, czy... chciałeś sam ją tu przywiezć? Ona nie... Boże, to okropne. Nie wiem, co powiedzieć. - Nic, wszystko dobrze, Harriet. To nie twoja wina. Nie to miałem na myśli. Obawiam się, że ostatnio sprawy zaszły za daleko. Przypuszczam, że wolała iść z tobą, to wszystko. Nieważne, to nie ma znaczenia. - Ostatnio była bardzo napięta. Wiesz o tym, rzecz jasna. - Harriet uśmiechnęła się zawstydzona. - Nie jestem zdziwiona. Uważam, że i tak byliście wspaniali. To wszystko nie jest takie proste. - Nie, istotnie nie jest. - Michał usiadł w fotelu i spojrzał na nią. - Wszystko jedno. Dziękuję, Harriet, że przyjechałaś, ale myślę sobie, że teraz kolej na mnie, jeśli nie masz nic przeciwko temu. Jestem pewien, że Julia powie ci potem, jak poszło. Nie musisz zostawać. Teraz ja tu jestem. Zabiorę ją do domu. - Oczywiście. Czy mógłbyś ją poprosić, aby do mnie przedzwoniła? Nie chcę, aby pomyślała, że sobie poszłam, wiesz, o co chodzi. - Nie martw się. Wszystko jej wytłumaczę, obiecuję. - Dzięki. - Harriet wstała, zabierając z kanapy płaszcz i torebkę. - W takim razie do zobaczenia. - Cześć, Harriet. Harriet skierowała się do drzwi, ale zanim do nich doszła, stanęła i odwróciła się. - Nie potrafię wyrazić tego, co naprawdę bym chciała, ale... cóż, mam wielką nadzieję, że teraz się uda. - Dzięki, Harriet, jestem pewien, że masz rację. - Nie to mam na myśli. Mówię o ostatnich tygodniach i o was. Tak bardzo zasłużyłeś, aby się udało. Potem na pewno miną jej złe nastroje. To wszystko było takie pogmatwane i... - Tak, wiem. Wiem, co chcesz mi powiedzieć, Harriet, i jestem ci wdzięczny. Wierzę, że wszystko się uda, i nie martwię się tym, co się dziś stało. Przywykłem. Uśmiechnął się do Harriet, która odpowiedziała mu uśmiechem, odwróciła się i wyszła. * * * Po kilku minutach do poczekalni weszła Julia. Miała napiętą twarz, która mimo lekkiego makijażu w dziennym świetle wyglądała blado i sztywno. Podeszła do kanapy, na której oparcie rzuciła przedtem płaszcz, i spojrzała na Michała. Wyraznie zdziwiła ją jego obecność. - Idziemy? - spytała i zatrzymała się w przejściu. - Tak, idziemy. Jak się czujesz? Ile ich było? - Oba. Dwa. Dobrze się czuję. Chodzmy. Michał cieszył się w duchu, że w poczekalni nie było żadnych świadków tej ponurej sceny. Nie był w stanie udawać optymizmu, którego nie czuł, znużony kłótniami i obwinianiem siebie nawzajem. Dlatego milczał. Wstał i razem skierowali się w stronę wyjścia. Po nieśmiertelnych, sztucznie uprzejmych fotografiach i rozpływających się w uśmiechach recepcjonistkach z ulgą powitali chłodną szarość dnia. Idąc po mokrym, szarym chodniku, zmierzali do samochodu. - Zaparkowałeś przy parkomacie? - zapytała Julia. Nie patrzyła na niego; wzrok miała wbity w nieokreślony punkt przed sobą. - Tak. Nie, właściwie nie. Na parkingu strzeżonym. Kawałek dalej. Szli przez chwilę w milczeniu. Nagle Julia się zatrzymała. - Tym razem nie pozwolę, aby cokolwiek się nie udało. Wiesz o tym, prawda? Zignorował dziwnie zalękniony ton jej głosu i powiedział łagodnie: - Oczywiście. Jestem pewien, że nic się nie stanie. Wszystko jest na dobrej drodze. - Przystanął, wziął ją za ramiona i delikatnie odwrócił do siebie. - Zajmę się tobą. Musisz mi tylko na to pozwolić, kochanie. Nie mogę ci pomóc, kiedy tak mnie odtrącasz, poza tym to nie w porządku. Odsunęli się nieco na bok. Zza rogu wyłonił się szpaler dzieci ze szkoły, ubranych w szare płaszczyki i niebieskie, aksamitne berety. Dzieci zmierzały w ich kierunku. Michał patrzył na chichoczące, rozgadane dziewczynki, trzymające się za ręce obleczone w rękawiczki; kiedy maszerowały, tornistry podskakiwały im na plecach. Uśmiechnął się i obejrzał na Julię. Spodziewał się, że i ona poweseleje na ten widok, tchnący nieodpartą młodością i pogodą ducha. Ale nie; cały czas patrzyła przed siebie, gdzieś ponad ramieniem Michała, błądząc myślami daleko stąd. - To nie Antoni przeprowadził zabieg - stwierdziła. -Myślisz, że to ma
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|