|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
musisz nigdzie wyjeżdżać, tylko zmień zwyczaje, zapomnij o rutynie, bo rutyna jest najbardziej męcząca. Zwłaszcza że przez cały rok wykonywania rutynowych czynności marzymy o wakacjach. - Zwolnij teraz - poprosiła rozbawiona. - Chyba zaraz zgubię wątek. - To proste, Tess - oznajmił ze sztuczną powagą. - Idea jest taka: urlop to odmiana. Moja teoria jest następująca: jeśli w czasie urlopu robisz coś strasznego, po powrocie do pracy będziesz zachwycona, że już po wszystkim. I tym sposobem przez większość roku będziesz w doskonałym humorze. Skończą się narzekania i liczenie dni do urlopu. Upiła drinka. - Jest w tym pokrętna logika. - A co w tym pokrętnego? Tak działa ludzki umysł. I dochodzimy do wniosku, że powinniśmy być wdzięczni rodzicom za ich eskapadę - tym sposobem oboje z radością wrócimy w poniedziałek do pracy. - Jest tylko j eden problem. - Jaki? - Będę żałowała, że nie spędziłam tego tygodnia z przyjaciółmi. - Hm. - Zmarszczył brwi. - To umknęło mojej logice. Roześmiała się. - Wybaczam ci. Ale nie przekonałeś mnie, i tak będę czekała na urlop. 185 - A ja już myślałem, że skoczymy na tydzień na więzienną farmę. Roześmiała się głośno. Przyłapała się na myśli, jak cudownie jest siedzieć z Jackiem i nie czuć starej wrogości. Nie wiedziała, dlaczego dziś jest inaczej. Bez napięcia, które zwykle towarzyszyło ich rozmowom uznała, że odpowiada jej jego towarzystwo, jego poczucie humoru. Odrzuciła włosy do tyłu i sięgnęła po drinka, ciągle uśmiechnięta. Czasami życie jest wspaniałe. Jack obserwował zachód słońca. Skorzystała z okazji i chłonęła wzrokiem jego twarz skąpaną w pomarańczowym blasku. Silna, opalona, z kurzymi łapkami w kącikach oczu. Zmarszczki mimiczne wokół ust. Taka twarz budzi zaufanie. Mogłaby na nią jeszcze długo patrzeć. Spojrzał na nią, przyłapał jej wzrok i uśmiechnął się. Był to ciepły, przyjazny uśmiech. I coś więcej. Nagle powietrze między nimi zaiskrzyło się, aż Tess zabrakło tchu. Nie mogła oderwać oczu od niego. Także to poczuł. Poznała po zmrużonych nagle oczach, po uśmiechu. - Zdecydowali już państwo? Radosny głos kelnera zepsuł atmosferę. Tess zatrzepotała powiekami, gwałtownie sprowadzona z powrotem na ziemię. Posłała kelnerowi mordercze spojrzenie. Jack najwyrazniej lepiej nad sobą panował, bo tylko skinął głową. - Ja tak, a ty, Tess? - Ja? Tak, oczywiście. - A może w ogóle nic nie poczuł, pomyślała nagle. Może to tylko ona wyobraża sobie nie wiadomo co. Może to i lepiej. Niby dlaczego chce, żeby akurat on zwrócił na nią uwagę? Jezu, musi jak najszybciej wracać do Chicago. Wilgoć tu na południu chyba zle wpływa na jej umysł. Oboje zmienili plany co do kolacji. Tess zamówiła sałatkę, a Jack filet z rekina, i kelner odszedł. 186 Zgasły ostatnie promienie słońca i na niebie zagościł mrok. Fale delikatnie obmywały piaszczysty brzeg, nadawały nocy spokojny rytm. - Pięknie tu - zauważyła. - Lubię siedzieć wieczorem nad wodą- odezwał się. - To jeden z powodów, dla których pracuję na Karaibach. Zerknęła na niego. - Dużo przesiadujesz w plażowych barach? Puścił do niej oko. - Tyle ile muszę. - Też mi ciężka praca. - No wiesz, czasami bolą mnie łokcie! Parsknęła śmiechem, ale nie uwierzyła mu, nie po tym, jak zareagował na jej uwagę o piwie. Możliwe, że przesiaduje w barach, jeśli wymaga tego jego praca, ale gdyby przesadzał, nie dożyłby do dzisiaj. Pochylił się nad stołem, lekko dotknął jej dłoni. - Miałaś rację co do jednego. Prowadzę życie plażowego obiboka. Odnalazła jego wzrok i jednocześnie poczuła, że jej serce bije coraz szybciej. - No nie, nie mów mi, że masz deskę surfingową. - Szczerze mówiąc, mam cztery - powiedział to niemal ze wstydem. - Cztery? A po ci aż cztery? Przecież możesz pływać tylko na jednej naraz. - Czy ignorancji laików nie będzie końca? Są różne deski na różne warunki pogodowe. - Och, naprawdę? - Przekornie zatrzepotała rzęsami i zaszczebiotała: - Czyżby kolejna bardzo naukowa teoria, tym razem na temat desek surfingowych? - Nie. Robię to, co lubię i tyle. - Filistyńskie podejście do życia, tak? - Wiesz, zawsze było mi szkoda Filistynów. Może wcale nie byli takimi barbarzyńcami, za jakich ich mamy. 187 - Ciekawe, czemu mnie to nie dziwi? - Co, że im współczuję? - Uśmiechnął się szeroko. - Może dlatego, że dostrzegasz podobieństwo rodzinne. Ależ on potrafi być czarujący. Nagle cofnął dłoń. Brak jego dotyku odczuła całą sobą. Przestała się śmiać. Znowu zapragnęła znalezć się w Chicago, w szarej rzeczywistości, z dala od zachodów słońca, tropikalnych wieczorów, z dala od plażowych knajpek i od Jacka. Muzyka reggae stwarzała miły nastrój, a zarazem była na tyle cicha, że nie przeszkadzała w rozmowie. Tyle że rozmowy nie było. Tess i Jack jedli w milczeniu i z jakiegoś powodu starali się na siebie nie patrzeć. W końcu Tess doszła do wniosku, że to bez sensu. Zwłaszcza że i tak są skazani na swoje towarzystwo przynajmniej do powrotu do domu. Zresztą skąd znowu napięcie? - Naprawdę uprawiasz windsurfing? - zapytała. - Przyznaję się do winy. - Dlaczego do winy? Podziwiam ludzi, którym udaje się utrzymać równowagę na fali. Ja bym się utopiła. Uśmiechnął się lekko i napięcie zelżało. - Mało brakowało, a utopiłbym się za pierwszym razem. - Dlaczego windsurfing? - Czemu nie? Zacząłem w college'u, mój przyjaciel się tym pasjonował. Co sobota byliśmy na plaży. Pózniej to się okazało przydatne.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|