|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popadł w zadumę. - Na Boga, Mae - odezwał się wreszcie, w wytrenowany sposób wysuwając szczękę ku przodowi. Wziął żonę w ramiona i mocno ucałował swymi nowymi, poszerzonymi ustami. - Mam pięćdziesiąt cztery lata, prawie pięćdziesiąt pięć, i proszę: udało mi się załatwić tę sprawę dwa razy lepiej niż większości ludzi. - Skłonność do rodzenia bliźniąt dziedziczy się w żeńskiej linii - wyjaśniła Mary. - Moja babka też miała parkę. - Na moją koszulę! - zawołał, spoglądając na nią tak, jakby nie wierzył, że ktokolwiek inny jest w stanie spłodzić lub urodzić bliźnięta. -Jak je nazwiemy? - Przemawiał z nienaganną dykcją, ze ściśniętymi szczękami w stylu Locust Valley. Robił to głównie dlatego, że za każde wypadnięcie z roli otrzymywał od żony kopniaka w kostkę. - Pomyślałam, że moglibyśmy dać im imiona po moim dziadku i twoim ojcu: Conrad Macy Barton i Angier Macy Barton. Charley spojrzał na nią z uznaniem. - Conrad? Tak tłumaczy się z włoskiego imię Corrado? Mae skinęła głową. - Będziemy go nazywać Rado. Wiesz, taki pseudonim... - Z „o" na końcu? Czy to nie za bardzo włoskie? - Włoskie? Wielkie nieba, ależ skąd! Raczej bardzo wytworne. - A skąd ten Angier? - To francusko-amerykański, arystokratyczny odpowiednik imienia Angelo, wywodzący się z sanskryckiego angiras, co znaczy „boski duch", a także z perskiego angaros - „kurier". W greckim pojawia się angelos, „posłaniec", a w arabskim malak. Angelos to imię używane swego czasu w Bizancjum, skąd trafiło na Sycylię. W trzynastym wieku żył tam pewien święty o takim imieniu. - Interesujące - podsumował Charley. Bartonowie powrócili do Nowego Jorku z jedenastoma skrzyniami ubrań, olbrzymim rolls-royce'em, Danversem (kierowcą-lokajem z certyfikatem szkoły Rolls-Royce'a wCrewe i po studiach z zakresu prasowania i ścierania gąbką w londyńskiej szkole Tailors and Cutters) oraz z sycylijską pokojówką, Enrichettą Criscione. Kobieta ta potrafiła szyć, dorabiała sobie jako kelnerka, wybornie gotowała sycylijskie potrawy i nigdy nie opuszczała rodzinnej wyspy, aż wreszcie Honorowe Towarzystwo odnalazło ją i skierowało do pracy u pani Mary Barton. Enrichettą nie mówiła po angielsku. Pochodziła z Agrigento, gdzie nazwisko Prizzich było synonimem wszechmocnego bóstwa. Bartonowie sprawili sobie także gospodynię, panią Ryan, szwajcarskiego kucharza, Ueli Mungera, szalenie majestatycznego, chińskiego lokaja nazwiskiem Yew Lee oraz zegarek marki Patek-Philippe, dar dla Charleya na Arbor Day, cacko automatycznie zmieniające datę w latach przestępnych, które kosztowało Mary Barton jedyne dwadzieścia siedem tysięcy osiemset dwanaście dolarów. Aby pomieścić wszystkie te nabytki oraz siebie, Bartonowie zajęli ogromny dom z potrójnym frontonem przy Wschodniej Sześćdziesiątej Czwartej Ulicy, w którego ogrodzie stał pięciometrowy posąg Henry'ego Moore'a. Wnętrza zaś kryły między innymi cztery bezcenne obrazy Jamesa Richarda Blake'a (dwa z nich pochodziły z fascynującej kolekcji „Pryzmat"). Zanim Bartonowie zapoczątkowali modę na posiadłość wznoszone na planie poziomym, skłaniając co bardziej czułych na najnowsze trendy mieszkańców Nowego Jorku do odejścia od zabudowy kreowanej w płaszczyźnie pionowej, co było odważnym posunięciem, zważywszy na ciasnotę w centrum miasta - rekordowa cena za parcelę z potrójnym domem szeregowym wynosiła pięć milionów dwieście tysięcy dolarów, a zakupu dokonali ludzie z Forth Worth. Kwartał przy Wschodniej Sześćdziesiątej Czwartej, zabudowany czterema domami, które po zawarciu transakcji przeprojektowano i połączono w jedną przestronną rezydencję o stropach zawieszonych na wysokości sześciu metrów, kosztował Bartonów dziewięć milionów sześćset tysięcy dolarów. W domu znalazło się miejsce na salę balową, kryty kort do jai- alai i salkę do quoits, pomieszczenie na klimatyzatory, które filtrowały powietrze i przesyciwszy je zapachem świeżo skoszonej trawy oraz leśnych ziół, wtłaczały je do pokojów dziecięcych, kwatery dla piastunek z systemem telewizyjnym umożliwiającym podgląd tego, co działo się u najmłodszych Bartonów, pokój z elektronicznymi terminalami umożliwiającymi kontakt z giełdami papierów wartościowych i towarowymi, osobną kuchnię dla dzieci oraz wielki schowek na zabawki. Mary Barton, dawniej profesjonalna dekoratorka wnętrz, osobiście zaprojektowała wystrój całego domu, korzystając z wzorców szwajcarskich i angielskich, a także wybrała na podstawie zdjęć imponujący zestaw mebli z epoki króla Jerzego (który „Architectural Digest" miał wkrótce nazwać „jedną z ważniejszych kolekcji antyków"). Oglądała z bliska i dotykała wszystkich próbek materiałów, tapet i dywanów, zanim je wykorzystano, i wymyśliła wiele zdumiewających rzeczy, decydujących o niepowtarzalności stylu jej nowej siedziby. Jedną z nich był „żywy dywan" w głównym salonie: ciągnąca się od ściany do ściany, podświetlona, podzielona na części, przezroczysta podłoga kryjąca zbiornik z wodą, w którym umieszczono rośliny z tropikalnych mórz. W labiryncie przedzielonym przezroczystymi przegrodami pływały fantastycznie ubarwione ryby. Jednym z celów tej niepowtarzalnej instalacji było odwrócenie uwagi gości, którzy mogliby zadawać Charleyowi nazbyt niewygodne pytania. Ludzie, których spotkał zaszczyt zaproszenia na „oblewanie" nowego domu Bartonów trzydziestego maja tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku, cztery miesiące po szczęśliwych narodzinach bliźniąt,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|