|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie. Dziękuję. Nikt nic nie może tu pomóc. - Sophio. - Mark był bezradny wobec jej smutku bardziej niż kiedykolwiek w życiu, oprócz tych kilku miesięcy, kiedy patrzył, jak jego własna matka niknie w oczach. Nikt nie mógł uczynić nic, by złagodzić cierpienie dziewczyny. Jako żołnierz stale miał do czynienia ze śmiercią i chociaż nigdy do niej nie przy wykł, nauczył się sobie z nią radzić, tyle że po woj skowemu. Tak jak inni rzucał się w wir walki, tej sa mej, która pozbawiła życia jego kolegów. Jednak nie mógł zaproponować Sophii tego rodzaju pocieszenia. Spojrzał w jej pociemniałe z bólu oczy, lecz nie do strzegł w nich nawet śladu łez. Gotów był się założyć, że nie zapłakała ani razu... strata była zbyt wielka, by Sophia mogła o niej myśleć, gdyby zaś otworzyła tamę swym uczuciom, ich gwałtowność mogłaby ją zabić. - Biedactwo - szepnął Mark i objął ją ramieniem. Zesztywniała, starając się opanować. Mark ostroż nie gładził jej plecy, dopóki nie poczuł, że trochę się odprężyła. Przyciągnąwszy ją nieco bliżej, rozwiązał wstążki jej czepka, zsunął go jej na plecy, a potem 225 powoli i łagodnie przybliżył jej twarz do swej piersi. Przez chwilę opierała się, a potem uległa z wes tchnieniem. Napięcie powoli opuszczało ją, aż wresz cie lekko przytuliła głowę do ramienia Marka. - No, no. Tak lepiej. Musi pani poddać się żalowi albo nigdy on pani nie opuści - szepnął Mark w ciem ne loki muskające mu policzek. Nic nie odpowiedziała. Przez jakiś czas gładził jej włosy, pozwalając jej czerpać od siebie nowe siły, ale w końcu delikatnie odsunął ją od siebie. Uniósł jej twarz i spojrzał głęboko w oczy, wciąż suche i pełne bólu. - Sophio, moja droga, nie broń się tak przed swym żalem. Czasami dzielność i opanowanie nie są dobre, zwłaszcza jeśli stanowią przeszkodę, by żyć dalej. Je śli nie pozwolisz sobie dać ujścia swej boleści, nigdy się jej nie wyzbędziesz. Wiem to dobrze, uwierz mi. - Wie pan? - W jej wzroku malował się wyrazny brak wiary, niedaleki od pogardy, co nie było zbyt obiecujące, ale przynajmniej stanowiło jakąś reakcję i było lepsze niż całkowita obojętność. - Tak. Wiem. Także straciłem matkę, i to w o wie le gorszych okolicznościach, a poza tym byłem wte dy znacznie młodszy niż pani teraz. - Ale to co innego. Był pan młody, miał ojca i bra ta; rodzinę. - Nie, było gorzej, bo to ja ją zabiłem. To ją wreszcie zainteresowało. - Proszę? - Jeśli przedtem w jej głosie brzmiało po wątpiewanie, w tej chwili nie wierzyła mu wcale. - Nie mogę sobie wyobrazić, jak chłopiec... - Nie zabiłem jej fizycznie, ale mimo to jestem od powiedzialny za jej śmierć. Matka czuła się bardzo 226 osamotniona. Mój ojciec, który powinien był wie dzieć, jak bardzo złakniona jest towarzystwa, trzymał ją na wsi, w Cranleigh, odległym o wiele mil od za baw i rozrywek, których tak była spragniona, i od jej rodaków. Kiedy jechaliśmy do miasta, stawała się kimś zupełnie innym. Przyjmowała wiele, zwłaszcza osoby należące do ambasady hiszpańskiej, gdyż tęsk niła za wiadomościami o swojej rodzinie i pozosta wionych w ojczyznie przyjaciołach. Był też pewien młody człowiek, również odczuwający wielką nostal gię, który spędzał na rozmowach z moją matką długie godziny, gdyż nie tylko mieli wspólnych przyjaciół i byli spokrewnieni, ale także oboje kochali hiszpań ską literaturę, malarstwo i muzykę. Kiedy teraz o tym myślę, rozumiem, że był jeszcze bardzo młody, moja matka zaś nie tylko mówiła tym samym co on języ kiem, zastępowała mu też rodzinę, pozostawioną w odległej ojczyznie. Mój ojciec jednak - Mark urwał, przypominając sobie jego lodowaty ton, gdy, i tak za wsze chłodny i obojętny, mówił coś na temat młode go Hiszpana. Czemu nie potrafił okazać mu chociaż cienia współczucia i zrozumienia, czemu nie widział, że chłopiec jest po prostu osamotniony? Czyżby wca le nie znał swej własnej żony, nie poznał jej czułej i tkliwej natury? Major przełknął ślinę i z wysiłkiem ciągnął: - Mój ojciec jednak widział tylko jedno: męż czyznę, który spędzał zbyt wiele czasu w towarzy stwie jego żony, księżnej Cranleigh. Teraz przychodzi mi do głowy, że ojcu chodziło mniej o to, co mogło wydarzyć się rzeczywiście, niż o to, jak to wyglądało z zewnątrz albo dokładniej mówiąc - Mark zaśmiał się sucho - o to, co mogli sobie pomyśleć ludzie. 227 - No, ale przecież pan nie mógł mieć z tym nic wspólnego. - Nie. Jednakże to ja jestem odpowiedzialny za fi nał tego dramatu. Seńor Alvarez tęsknił też za swoimi młodszymi braćmi, więc zawsze prosił mamę, żeby po zwoliła mi zostać, kiedy odwiedzając ją, zastawał mnie w jej towarzystwie. Przyniósł mi raz w prezencie ma ły mieczyk, z którego byłem ogromnie dumny, i oczy wiście pokazałem go ojcu. Chciałem mu zademonstro wać, jaki jestem już duży i dorosły. - Chłód, z jakim ojciec przyjął moją nową zabawkę, gorzko mnie rozczarował, ale to, co nastąpiło pózniej, było jeszcze gorsze. Przechodziłem przypadkiem koło biblioteki, w której ojciec łajał moją matkę za to, że spotyka się z seńorem Alvarezem. Pragnąc jej bronić, wbiegłem do środka i powiedziałem, że Hiszpan ten nie jest łotrem i zdrajcą, jak utrzymywał mój ojciec, ale bardzo miłym człowiekiem, który często u nas bywa. Nigdy nie zapomnę, co wydarzyło się potem. Mój oj ciec wyglądał jak chmura gradowa, gdy, zebrawszy się na odwagę, wchodziłem do biblioteki, ale kiedy już po wiedziałem swoje, był wściekły. Czułem prawie ulgę, gdy kazał mi natychmiast wyjść, ale niepokoiłem się o matkę. Sprawiała wrażenie bardzo nieszczęśliwej. Nie mogąc mówić dalej, Mark urwał i gęsto mru gając oczyma, zapatrzył się na ocean. Wreszcie od chrząknął i podjął swe opowiadanie. - To był przedostatni raz, kiedy widziałem moją matkę. Zamknęła się w swoim pokoju, a mnie nie po zwalano jej odwiedzać, gdyż, jak twierdzono, była chora. Dopiero kiedy widać było jasno, że wkrótce umrze, wpuszczono mnie do niej. Była taka blada 228 i wychudzona. Powiedziałem... powiedziałem jej, jak bardzo jest mi przykro. Nie chciałem przecież spra wić jej bólu ani też jej zranić. Odparła, że to przecież nie moja wina, ale ja wiedziałem co innego. Wtrąci łem się do rozmowy, a ona zachorowała. Błagałem ją, by wyzdrowiała, a ona obiecała mi, że spróbuje, ale oboje wiedzieliśmy, że to na nic. Umarła następnego dnia, a wkrótce potem wysłano mnie do szkoły. - Biedny chłopiec. - W oczach Sophii zalśniły łzy. Wyciągnęła rękę i dotknęła policzka mężczyzny. - To musiało być straszne. Ujął jej dłoń. - Tak. I długo nie mogłem się z tego otrząsnąć. Ale w końcu udało mi się. Teraz potrafię z tym żyć, zaś
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|