|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jorku. Niedawno przeżyłam rozstanie z partnerem i na razie nie jestem gotowa wiązać się ponownie. Quinn jest w zupełnie innym miejscu drogi życiowej. Natychmiast uświadomiła sobie, że niepotrzebnie tyle mówi. Dlaczego nie potrafiła zapanować nad słowotokiem? Zachowywała się nietypowo dla siebie, tak się otwierając przed obcymi. Zapewne po prostu nie chciała, aby rodzice Quinna wyciągnęli błędne wnioski na temat jej relacji z ich synem. Zdumiało ją, że te nerwowe wyznania wywarły korzystne wrażenie na jej nowych znajomych. Scofieldowie uśmiechnęli się do niej życzliwie, a Jim poklepał ją po ramieniu. – Nie ma potrzeby, żeby się pani nam tłumaczyła. – Niemniej chyba go pani lubi, prawda? – drążyła Linda. No pięknie, pomyślała Kay. Dlaczego w ogóle wdała się w tę idiotyczną rozmowę? Cudowne przebudzenie 103 – Mamo, tato. – W drzwiach restauracji stanął Quinn. – Przestańcie ciągnąć Kay za język. Kay odetchnęła z ulgą i utkwiła wzrok w zbliżają- cym się mężczyźnie. Jej serce zabiło gwałtownie i nagle poczuła, jak wszystko w niej topnieje i rozpływa się. Quinn wyglądał jeszcze lepiej niż zapamiętała, był muskularny, potężny i męski. Zatrzymał się przy jej stołku. – Cześć. – No cześć – odparła przeciągle i natychmiast się przeraziła. Zabrzmiało to tak, jakby chciała z nim flirtować. – Dobrze spałaś? – Wyszczerzył radośnie zęby, jakby doskonale wiedział, że nie zmrużyła oka. – Zważywszy okoliczności... – Nowe łóżko i tak dalej? – I tak dalej – powtórzyła niczym echo. – Pora na nas – obwieścił Jim Scofield. Podniósł się i położył na ladzie pieniądze. Następnie się odwrócił, aby pomóc żonie wstać ze stołka. – O wpół do trzeciej Linda jest umówiona na wizytę u lekarza w Anchorage i Mack czeka, aby nas tam zabrać samolotem, więc lepiej się pośpieszmy. Miło było panią poznać, panno Freemont. – Cieszę się, że państwa spotkałam. – Uniosła rękę na pożegnanie. – Quinn, musisz koniecznie zaprosić Kay na kolację w sobotę – oznajmiła Linda. – Organizujemy małe spotkanie towarzyskie. – Dziękuję, pani Scofield. Przyjdę z przyjemnością. 104 Lori Wilde Linda wyszeptała coś do ucha Quinna i dała mu kuksańca w bok. – Jasne, mamo. Zjawimy się na pewno. – Co ona mówiła? – nie wytrzymała Kay, gdy rodzice Quinna wyszli z restauracji. Mężczyzna usiadł na stołku obok. – Mam być dla ciebie miły. – Naprawdę? – Polubiła cię. – Skąd wiesz? – Po prostu wiem. – Ja też ją polubiłam. Masz miłych rodziców. Kay nie mogła przestać myśleć o własnej matce i ojcu. Nie wątpiła, że Honoria i Charles zachowaliby się wobec Quinna wrogo. Stanowili całkowite przeci- wieństwo z natury życzliwych i otwartych państwa Scofieldów. Dopiero teraz widziała, jak ogromna prze- paść dzieli ich rodziny. Dobrze, że jej związek z Quin- nem miał charakter wyłącznie seksualny. Dzięki temu nie musieli się przejmować rozczarowanymi teściami. Najlepiej będzie, jeśli sprawą małżeństwa zajmą się panny, które odpowiedzą na ogłoszenie i tłumnie zjawią się w Bear Creek. – Przyszedłem, żeby cię spytać, czy masz ochotę wpaść do mnie jutro wieczorem – wyjaśnił Quinn. – Jutro? Nie dzisiaj? Uśmiechnął się lekko, słysząc rozczarowanie w jej głosie. – Dzisiaj mam mecz hokeja, ale zapraszam cię na trybuny. Doping mile widziany. Cudowne przebudzenie 105 – A po meczu...? – Zawiesiła głos. Uśmiechnął się szerzej. – Odprowadzę cię do hotelu. – Może zamiast tego wpadniemy do ciebie? – Wykluczone – pokręcił głową. – Czemu? – Bo przygotowuję wszystko na spotkanie z tobą w środę wieczorem. Muszę się do tego przyłożyć, a to zajmie mi wiele godzin. – Mrugnął, podrapał ją pod brodą, obrócił się na pięcie i wyszedł z restauracji. Dziesięciu graczy jeździło w tę i z powrotem po lodowisku. Wieczorną ciszę zakłócał głośny łomot kijów tłukących o lód. Jaskrawe reflektory oświetlały fragment zamarzniętego jeziora, tymczasowo pełnią- cego rolę stadionu. Na jednej z rozstawionych ławek siedziała skulona pod ciepłym kocem Kay. Obok zajęli miejsca rodzice Quinna. W osłoniętych rękawicami dłoniach dziewczyna ściskała długopis i notatnik. Jak dotąd nie napisała jednak ani słowa, tak bardzo wciąg- nął ją mecz. Gracze za wszelką cenę usiłowali wpakować krążek do bramki przeciwnika. Gdyby Quinn nie był taki wysoki, Kay miałaby trudności ze śledzeniem go na lodowisku. Poruszał się z pełną mocy gracją, odbijając się od lodu płynnymi pchnięciami długich nóg. Spra- wiał wrażenie całkowicie skoncentrowanego na tym, co robi. Posługiwał się kijem tak sprawnie, jak gladiator mieczem. Proszę, proszę. Ciekawe, czy w sypialni również 106 Lori Wilde potrafił się tak skupić? Kay zadrżała na samą myśl o tym, co mogliby razem robić w łóżku. Uznała, że mróz jest jej sprzymierzeńcem; zawsze mogła powie- dzieć, że drży z zimna. Tak bardzo zajęła się podziwianiem imponującego ciała Quinna, że nawet nie zauważyła strzelonej przez niego bramki. Dopiero po ryku tłumu i ludziach zrywających się na równe nogi poznała, że jego druży- na objęła prowadzenie. Kay zerwała się z miejsca i rzuciła długopis oraz notatnik, aby nagrodzić Quinna gorącymi brawami. W ten sposób Bear Creek Grizzlies objęli prowadzenie 2:1. – Quinn, Quinn, Quinn! – skandowali kibice. Odwrócił i popatrzył na Kay. Jej ciało ponownie przeszył dreszcz. Wtedy Quinn przyłożył rękę do ust i posłał jej buziaka. Serce dziewczyny zatrzepotało, a po jej brzuchu rozpłynęło się przyjemne ciepło, wywołane gwałtow- nym przypływem adrenaliny. Quinn pojechał na śro- dek lodowiska, wysoko unosząc kij w geście zwycięst- wa i przyjmując zasłużone gratulacje.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|