|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
więcej w połowie drogi, kiedy do pokoju wszedł Jason. - Cóż ty, u licha, najlepszego robisz? Natychmiast wracaj do łóżka! - skarcił ją. Znów tracąc równowagę, dziewczyna chwyciła się szafy. Natychmiast podbiegł do niej, wsparł ramieniem i zaczął prowadzić w stronę posłania. - Nie, Jason, proszę cię, nie! Ja naprawdę muszę się wykąpać. Zawahał się. - Proszę cię - nie dawała za wygraną. - Czuję się tak nieświeżo. - No, niech będzie, kąpiel powinna nawet dobrze ci zrobić. Tylko pamiętaj, drzwi od łazienki mają zostać otwarte, będę przy nich dyżurował i jakby co, zaraz wchodzę! Zaprowadził ją do łazienki, napuścił do wanny ciepłej wody. Widząc, że Dani jakoś nie kwapi się z rozbieraniem, parsknął śmiechem. - No, dobrze, dobrze... Już sobie idę. Ale pamiętaj, jestem obok. Jak usłyszę podejrzany odgłos - wchodzę. Jak za długo nic nie będę słyszał - tak samo, nieważne, czy to wypada, czy nie. Wyszedł. Stanął tuż obok drzwi. Przez kilka minut spokojnie wsłuchiwał się w dobiegające z łazienki delikatne pluskanie. Ledwie jednak woda zaczęła tryskać z prysznica, zawołał: - Dani, co ty tam wyprawiasz? - Nic, nic. Dalej siedzę w wannie. Tylko się spłukuję. - Aha. - 123 - S R Znów trochę poczekał w milczeniu. Woda zaczęła z bulgotem spływać z odkorkowanej już wanny. Nagle rozległo się jakieś głuche łupnięcie. - Co u licha... - zaczął Jason. Machnął jednak ręką i zamiast kończyć pytanie zajrzał do środka, chcąc sprawdzić na własne oczy, co się stało. Dani usiłowała wyjść z wanny, jednak, skrajnie osłabiona, nie dała rady i pośliznęła się. Niewiele myśląc, Jason podbiegł do niej, ujął ją pod ramiona i wyciągnął. - Co robisz! - krzyknęła, rozpaczliwie usiłując osłonić się jakoś rękoma. Jason zdawał się zupełnie nie zauważać jej zażenowania. - Dani, dlaczego zmoczyłaś sobie włosy? - zaczął się dopytywać z przyganą i przejęciem. - Z mokrą głową możesz się teraz łatwo przeziębić, nabawić zapalenia płuc! - Wyjdzże stąd w końcu, przecież jestem nie ubrana! Podniesiony, trochę aż piskliwy głos dotarł w końcu do Jasona, którego myśli zaprzątało dotąd coś zupełnie innego niż fakt, że Dani stoi przed nim w stroju Ewy i po prostu się wstydzi. Uśmiechnął się. Darował sobie dalsze wyrzuty i pouczenia natury medycznej. Zerknął na nią zupełnie innym, już nie wyłącznie opiekuńczym, ale i z lekka pożądliwym wzrokiem. Mruknął z cicha: - Ależ ty jesteś piękna... Na moment spotkały się ich spojrzenia. Dziewczyna szybko spuściła oczy i zarumieniła się. - Jason, bardzo cię proszę... - szepnęła. Uśmiechnął się czule. Sięgnął po duży, kąpielowy ręcznik i starannie ją okrył. - Nie wstydz się, kochanie - odezwał się łagodnym, trochę stłumionym głosem. - Naprawdę nie masz czego. Jesteś taka piękna. A poza tym... Tak czy inaczej, za kilka tygodni zostaniesz moją żoną, więc nie musisz być teraz taka dzika. Z powagą spojrzała mu w oczy. - Przecież zerwałam nasze zaręczyny, zapomniałeś? - 124 - S R Dokładnie, metodycznie zaczął osuszać całe jej ciało. - Jak tylko wyzdrowiejesz - kontynuował, ignorując całkowicie to, co przed chwilą powiedziała - wezmiemy cichy ślub. %7ładnych gości, żadnego zbiegowiska, tylko najbliższa rodzina... - Jason, przecież nie możesz w ten sposób... - przerwała mu te wywody. W tonie jej głosu nie było jednak tego, co wcześniej, przekonania. Jakby nie była tak całkiem pewna, że ma rację. Jakby wcale nie chciała mieć racji. Jakby już prawie była przeświadczona, że jej nie ma! Przecież, jeśli mężczyzna dobrowolnie decyduje się odłożyć na bok wszystkie swoje sprawy i pełnić wobec kobiety rolę niańki, pielęgniarki, to chyba jednak musi ją kochać, choć troszeczkę, pomyślała. - Dani, nie mówmy teraz o tym, co mogę, a czego nie. Odłóżmy to na pózniej, dobrze? - zaproponował ugodowo. - Tymczasem chodz do łóżka. Wysuszę ci te włosy. Usadowił ją w pościeli. Podał świeżą koszulę, włączył suszarkę. To, co nastąpiło, podziałało na Dani niczym najbardziej ekscytująca, najbardziej wy- rafinowana pieszczota. Jego bliskość. Strumień ciepłego powietrza. Delikatny dotyk silnej, męskiej ręki, gdy sprawdzał, czy włosy są już wystarczająco pod- suszone. - Och, Jason, tak mi teraz dobrze - szepnęła, opadła na poduszkę i... usnęła, nim on zdążył wyłączyć suszarkę. Uśmiechnął się, spoglądając na jej spokojną, pogodną twarz. Okrył dziewczynę starannie aż po podbródek, pocałował delikatnie w czoło. Cicho, na palcach wyszedł z sypialni. Z miejsca skierował się do gabineciku. Znalazł notes z adresami i telefonami, otworzył na literze E" z nazwiskiem Edwardsów i wykręcił numer. Odebrała Sophie. - Pani Edwards, mówi Jason St. Clair - odezwał się, rozpoznawszy jej głos. - Myślę, że powinniśmy porozmawiać... - 125 - S R ROZDZIAA JEDENASTY Dani spała spokojnie do samego południa. Kiedy się obudziła, Sophie i Joe siedzieli już przy jej łóżku. - Co tu robicie? - zapytała zdziwiona. - Nic, po prostu jesteśmy razem z naszym chorym dzieckiem - odparła z łagodnym uśmiechem matka, głaszcząc ją po ręce. - No właśnie, jesteśmy - mruknął Joe. - I bylibyśmy wcześniej, gdybyś nas wezwała. Dani dostrzegła w oczach ojca rodzaj wyrzutu. Zrobiło jej się trochę głupio, nerwowym gestem zaczęła skubać brzeg koca. - To on wam powiedział, prawda? - zapytała. - Tak, kochanie. O wszystkim! - Sophie zamilkła na chwilę, a potem chwyciła Dani za rękę i zaczęła mocno ją ściskać. - Kochanie, tak nam przykro! Krzywdziliśmy cię i nawet nie wiedzieliśmy, że to robimy! Kiedy Jason nam opowiedział, co czułaś przez wszystkie te lata, przeżyliśmy szok, prawdziwy szok. Kochanie, nie mieliśmy pojęcia, naprawdę! Kochamy cię przecież, zawsze kochaliśmy. Kiedy się u nas zjawiłaś, kiedy zostałaś z nami, byliśmy naj- szczęśliwszymi ludzmi na świecie. Nasza córeczka! Takie śliczne małe stworzonko z ciemnymi włoskami i dużymi niebieskimi oczkami! Takie cudowne... Szybko okazało się, że również bardzo zdolne, bardzo inteligentne... Tak bardzo, że aż nas onieśmielało... No, bo spróbuj zrozumieć - Sophie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|