|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ki i dziwactwa, manie , jak mawia moja żona. Czy to wystarczy, żeby uważać się za geniusza? W pewnym sensie tak, wziąwszy pod uwagę, iż słowa mania i geniusz mają wspólną etymologię. Oba mają związek z daimonionami, które wstępują w śmiertelnych, aby ich dręczyć. Kiedy wychodzę z siebie , oddzie- lam się od siebie, coś we mnie wchodzi i bierze mnie w posiadanie, jestem we władaniu bóstwa, jestem nawiedzony. Mania i geniusz to dwie postacie opętania. Upośledzenie psychiczne starannie kultywowane może z powodzeniem zastąpić talent. Pocieszam się w ten sposób, ale ona nie może mi tego wybaczyć. Nie ustę- puje. Gdybyś naprawdę był geniuszem, nie musiałbyś się ukrywać przed ludz- mi. Przeciwnie, szukano by twego towarzystwa, noszono na rękach, od czasu do czasu występowałbyś w telewizji, nie jadałbyś kolacji z byle kim. Ale ty umiesz tylko się ośmieszać, to też rodzaj sławy. Dla ciebie to wszystko jedno? Cały ty. Jeszcze bardziej komiczny niż dawniej. Na dodatek udajesz, że jesteś wyższy po- nad to, do czego nie dorosłeś. Wlazłeś do tej dziury, bo w końcu zrozumiałeś, że jesteś nienormalny. Od dawna o tym wiedziałam. Spójrz na swój rozporek, nosisz już w lewej nogawce, jak debil! Nie ma co przekładać, to nic nie zmieni, jesteś nienormalny. Dziwadło, odpychające dziwadło, takie, co nawet rodzonej matce się nie podoba. Pozornie wydaje się bolesnym paradoksem, że istota odpychająca może być jednocześnie śmieszna, lecz jest to przypadek nierzadki. Nikt tak skutecznie nie pobudza nas do śmiechu jak ten, w którym nie ma nic śmiesznego. Na próżno staramy się pokryć wesołość litością lub grzecznością. W tym przypadku, jak w wielu innych, decydującego dowodu dostarcza nam pozbawione hipokryzji za- chowanie dzieci. Dzieci pokazują nam, jak wygląda spontaniczna ludzka reakcja na cudze nieszczęścia, słabość lub po prostu odmienność. Sprawy te wywołują u nich najpierw śmiech, a potem grad kamieni. Bądzcie niczym dzieci, mó- wi się nam; wybierzcie sobie jakiegoś grubasa czy innego odmieńca spośród was i męczcie go sobie do woli dodaję według mojej osobistej ewangelii. Tak wła- śnie ja poznałem moją nienormalność, jak to słusznie nazywa moja żona, moją odmienność, przez którą tyle się wycierpiałem. Zawsze jest w grupie ktoś, kto 23 wywołuje wrogość, choćby robił wszystko, choćby wyłaził ze skóry, by wyda- wać się sympatycznym lub gorliwie i bez zgubnej przesady starał się naśladować doskonałą pospolitość. Podobny osobnik działa na zasadzie piorunochronu, który nieodmiennie ściąga na siebie zgodne okrucieństwo, będące naturalną rozrywką każdej zbiorowości. Nie musi być w żaden sposób odmienny, nie musi mieć żad- nego śmiesznego defektu: zbiorowość i tak zwęszy w nim coś obcego, trudno określić co, jakieś drażniące promieniowanie zdolne w kilka sekund przemienić spokojną grupę dzieci w dziką sforę. Kiedy miałem kilka lat, dzieci w naszym parku tworzyły bandy, których jedynym zadaniem było prześladowanie mnie. Re- pertuar miały urozmaicony: od kawałów i przezwisk zapamiętałem tylko jed- no, niezbyt odkrywcze: goryl do kopniaków, podstawiania nogi, ciągnięcia za włosy. Nie wiem, jak się to zaczęło, ale pamiętam, że popołudniowy spacer był dla mnie drogą przez mękę. Moi prześladowcy zbiegali się ze wszystkich stron parku, skrzykiwali i skupiali się w bandzie złożonej z bratersko pojednanych na tę okazję członków zazwyczaj rywalizujących ze sobą grup. Wbrew sobie sta- wałem się czynnikiem integrującym tych kanibali. . . Na rodzinnych fotografiach z tamtych lat widać chłopca z uszami nietoperza, o spłoszonych oczach tropionego zwierzęcia. Podejrzewam, że już wówczas próbowałem czerpać nędzną satysfak- cję z mojej oryginalności i widzieć w prześladowaniach rodzaj hołdu. Musiałem zapewne od czasu do czasu przyjmować melancholijne pozy gwiazdy znużonej natręctwem wielbicieli. Któregoś dnia moja ucieczka przed wyjącą sforą została nagle przerwana przez bezbłędnie podstawioną nogę. Upadłem na ziemię; leża- łem na plecach, a dokoła zaciskał się krąg żądny mojej krwi. Nagle ktoś przebił się ku mnie energicznymi ruchami i ujrzałem starszą kobiecinę w czepku na gło- wie (najwyrazniej nianię któregoś z moich prześladowców). Wzięła się pod boki i zawołała: nie wstyd wam, nie widzicie, że ten biedak jest nienormalny? Od tej chwili los mój był przesądzony. Podobne prześladowania znosiłem we wczesnej młodości za każdym razem, kiedy zmieniałem szkołę albo szedłem na wycieczkę z zupełnie nieznajomymi osobami; było tak i pózniej podczas odbywania służby wojskowej. Nie trzeba podkreślać, że to wszystko zdeterminowało moją postawę wobec ludzi. Zrodziło lęk, pogardę i nienawiść do zbiorowisk ludzkich: nie cier- pię zadowolonego z siebie, pewnego swej siły tłumu, gardzę jego przekonaniami, lękam się jego nieprzewidzianych zachowań. Nic nie jest w stanie przekonać mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|