|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nieprzyjemna wilgoć zapełniała sale, lód czepiał się ścian, uciec od mroznych powiewów, nawet w mieszkaniu, było niepodobieństwem. Palono w piecu bez przerwy, ale pewnego dnia sierżant Long zawiadomił porucznika: РZa kilka dni zabraknie nam drewna. РCo? Drewna nam zabraknie? zawołał Hobson. РChcę powiedzieć, panie poruczniku, że w obrębie domu mieszkalnego nie ma ani kawałka drewna, a iść po nie do składów to znaczy utracić życie. РTak odpowiedział porucznik popełniliśmy wielki błąd budując magazyny z dala od mieszkań. Trzeba było zresztą wykopać jakieś bezpośrednie przejście z naszych mieszkań. Spostrzegłem to za pózno, niestety. Ale któż mógł pomyśleć, że będziemy zimować w takich warunkach! Powiedz mi, sierżancie, jaka ilość drewna znajduje się w domu? РTyle, żeby starczyło najwyżej na dwa lub trzy dni odpowiedział sierżant. РMiejmy nadzieję uspokajał porucznik, że mróz zelżeje i że będziemy mogli wyjść po drewno do magazynów. РWątpię odrzekł sierżant pogoda prześliczna, gwiazdy świecą na firmamencie, wiatr utrzymuje się na północy i nie zdziwię się wcale, jeśli zimno trwać będzie kilkanaście dni aż do zmiany księżyca. РA więc, mój drogi Longu przerwał mu porucznik Рprzyjdzie tragiczna chwila, a czy wtedy mamy pozwolić wszystkim umrzeć z zimna? РNie pozwolimy, mój poruczniku odrzekł sierżant. Hobson uścisnął dłoń dzielnego sierżanta, którego przywiązanie było mu aż nadto dobrze znane. ROZDZIAA XIII Szóstego stycznia około jedenastej rano, żołnierz wartownik stojący przy jednym oknie, z którego można było coś dojrzeć po zmyciu szyb gorącą wodą, wezwał sierżanta i pokazał mu jakieś poruszające się masy. Sierżant przyjrzawszy się rzekł spokojnie. Niedzwiedzie! W rzeczywistości pół tuzina tych zwierząt przyszło pod ogrodzenie i ujrzawszy dym wychodzący z komina, ruszyło ku domowi, gdzie byli zebrani nasi podróżnicy. Hobson wydał przede wszystkim rozkaz, aby zabarykadowano okno, przez które mogłoby wejść po rozwaleniu szyb łapami, było to bowiem jedyne wejście, niczym nie zakryte. РTeraz odezwał się sierżant, po zabarykadowaniu okna, ci panowie nie wejdą bez naszego pozwolenia. Możemy teraz zwołać radę wojenną. РA więc, panie poruczniku rzekła Paulina Barnett niczego już nam nie brakuje w tej strasznej porze zimowania! Po mrozie niedzwiedzie na nas napadają. РJeszcze nie po mrozie odparł Hobson, i właśnie ten mróz przeszkadza nam w wyjściu do walki, bo nas zabije& Nie możemy wyjść naprzeciw tym krwiożerczym bestiom! РAleż zwierzęta te na pewno stracą cierpliwość i odejdą odpowiedziała podróżniczka. Hobson pochylił głowę z powątpiewaniem: РPani nie zna tych zwierząt. Straszliwa zima wygłodziła je i nie opuszczą naszej siedziby, o ile nie zmusimy ich do tego siłą. РCzy pan się tego obawia? spytała. РTak i nie powiedział porucznik. Niedzwiedzie, wiem, że nie wejdą do domu, ale my, nie mam pojęcia, w jaki sposób wyjdziemy w taki mróz, o ile to będzie konieczne! Przez cały dzień czuwano nad tym, aby niedzwiedzie nie zaatakowały domu. Bardzo często któryś z niedzwiedzi przystępował do okienka i kładł głowę, wydając przy tym głuchy, pełen wściekłości ryk. Wywoływało to ogólne przerażenie. Postanowiono wywiercić w kilku miejscach w murze otwory, przez które można byłoby strzelać do zwierząt. Dzień się skończył. Niedzwiedzie przychodziły i odchodziły na chwilę, powracając i okrążając dom dookoła, ale nie próbując napaści. %7łołnierze czuwali przez całą noc, a koło godziny czwartej rano, zdawało się, że niedzwiedzie opuściły swe stanowisko. Jakież było jednak przerażenie, gdy jeden z żołnierzy, około 7 przybiegł z oznajmieniem, że niedzwiedzie weszły na dach. Hobson, sierżant i paru żołnierzy pobiegło schodami na strych, aby stamtąd strzelać do napastników. Niepodobna było jednak wytrzymać okropnego mrozu. Powrócono więc natychmiast i Hobson odezwał się w te słowa: РNiedzwiedzie są na dachu, niebezpieczeństwa dla ludzi nie ma, gdyż nie wejdą do mieszkania, ale jest obawa utraty zdobywanych z trudem skór zwierzęcych. Poszarpią je na pewno, gdy wejdą na strych, a przecież to własność Kampanii, i strzec jej dobra jest naszym obowiązkiem. Proszę więc, kto może, niech nam pomaga zabrać futra i umieścić je w naszym mieszkaniu lub gdzieś w pobliżu. Za kilka minut wszyscy pomagali porucznikowi, a za godzinę wszystkie futra zostały już przeniesione do dużej sali. Podczas tej czynności, niedzwiedzie spacerowały w dalszym ciągu na dachu, starając się zerwać z niego pokrycie. Tymczasem drugi wróg czyhał na spokój mieszkańców. Ogień zagasał, a nie było już drewna na dokładkę. Wszyscy siedzieli przy piecu, tuląc się jedni do drugich, bo ogarniał ich chłód, bo mogli zmarznąć w mieszkaniu. Ale nikt się nie skarżył, nawet kobiety po bohatersku cierpiały zimno. Pani Mac Nap konwulsyjnie przyciskała swe dziecię do zlodowaciałej piersi, a niektórzy żołnierze drzemali w gorączkowym śnie. O trzeciej nad ranem porucznik spojrzał na termometr i dostrzegł, że w mieszkaniu zapanował jeszcze większy mróz niż poprzedniego dnia. Stanął bezradny wobec grozy położenia, gdy raptem czyjaś ręka dotknęła jego ramienia. Obrócił się przed nim stała Paulina Barnett. РTrzeba coś temu zaradzić, poruczniku Hobson, powiedziała mu energiczna kobieta nie możemy tak ginąć bez ratunku! РMa pani słuszność odpowiedział porucznik czując budzącą się w nim energię. Zawołał zaraz sierżanta Longa, Mac Napa i jednego z żołnierzy i podszedł wraz z Paulina Barnett do okna, chcąc przekonać się, czy możliwe będzie wyjście na dwór. Ciepłą wodą odwilżono lód pokrywający szybę i wyczytano na zewnętrznym termometrze 72 stopnie mrozu. РMamy dwie rzeczy do wyboru, moi przyjaciele, przemówił Hobson. Albo narażać swe życie dla zdobycia drewna, albo palić po kolei: stoły, drzwi, ławki, w ogóle wszystko drewniane. РRyzykujemy odezwał się sierżant. Zaczęto przygotowywać się do wyprawy na podwórze po drewno i pierwszym, który miał wyruszyć o 50 kroków od domu, był sierżant Long. Przewiązano go sznurem, trzymanym w domu przez towarzyszy, aby w razie nabrania już drewna, mógł dać znać poruszeniem, żeby go czym prędzej wciągnięto. Ubrany w ciepłe futra i przewiązany wpół sznurem, sierżant wypił pół szklanki wódki dla rozgrzewki i wyruszył po drewno. Pierwsze drzwi od korytarza zostały otwarte. Wionął podmuch przerażającego mrozu, który pomimo futer przeniknął do głębi sierżanta i tych, którzy mieli w korytarzowych drzwiach trzymać sznur bezpieczeństwa. Wszedłszy w drugie drzwi, o mało nie zadławił ich mróz, tak był silny. Wypuszczono sierżanta i oczekiwano znaku najwyżej jakieś kilka minut, a przejście musiało być tak szybkie, że niedzwiedzie nie powinny dostrzec sierżanta. W dziesięć minut potem porucznik, Mac Nap i Rae podeszli do drzwi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|