|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wysokości okien. Pochylnia przebiła płaską powałę i wyprowadziła na wyższe piętro. I tutaj znowu ujrzał galerię biegnącą w dwie strony, o dwu końcach gubiących się w oddaleniu. Jej ściany były ozdobione malowidłami o barwach tak żywych i świeżych, jak gdyby farby były jeszcze mokre. Tłum olbrzymich postaci zapełniał mury, sięgając głowami do stropu galerii. Poszedł wśród brunatnych mężczyzn, kobiet i dzieci w stronę, w którą były zwrócone ich twarze. Gdy pojawiła się nowa pochylnia, wzniósł się na trzecią kondygnację z galerią nie różniącą się od poprzednich, lecz pokrytą wizerunkami ogromnych zwierząt i ptaków, z których najmniejszy przerastał go rozmiarami. Tutaj odkrył, że kamienna budowla nie jest wykonana z kamienia. Zciany, stropy i posadzki nie mają na sobie jakichkolwiek linii spojeń, które musiałyby istnieć, gdyby wykonano je z bloków kamien- nych. Niepodobna odkryć najmniejszych choćby śladów składania dwóch powierzchni. Budowla jest jakby wykuta we wnętrzu skały, jednakże ów materiał nie jest także i skałą. W dotyku jest szorstki i ostry, składa się z ziaren piasku i drobnych kamyków, jednakże całość jest zwięzła i twarda. Krocząc po szerokich stopniach wyszedł pod otwarte niebo. Znalazł się na tarasie wzniesionym wysoko w przejrzystym powietrzu. Od podnóża budowli opadały kopiaste pagóry okryte wełnias- tym futrem lasu, odbiegały kręte wąwozy rozpłaszczając się na równinie rozmazanej w niebieskim oddaleniu. Odwrócił się i zobaczył z bliska spiętrzenie tarasów, nieskończone ciągi ścian usianych kwadratowymi oknami. Wznosząc się i cofając jedne za drugie, sięgały one aż do stromych urwisk skalnego łańcucha. Z wiszącego nad skałami obłoku dochodził chwilami przeciągły pomruk. A waru stanął u stóp ogromnego bloku podobnego do osobnej skały. Dostrzegł mały otwór i wsunął się do niego. Natychmiast posłyszał szmer kropel i poczuł wilgotny chłód. Był to zbiornik wodny, niemal pusty. Jedynie na dnie lśniła płytka powłoka wody drżąc nieustannie, uderzana cienkim strumyczkiem sączącym się spod stropu. Stanął po kostki w wodzie i zaczerpnął ją złożonymi dłońmi. Była zimna i czysta, pochodziła zapewne z pobliskich gór. Pijąc przyglądał się okrągłym wejściom do pięciu tuneli wybiegających ze zbiornika w pięciu różnych kierunkach. Pałac był pusty. Nie było w nim ani jednego człowieka. Nie znalazł nigdzie śladów ognia, naczyń lub choćby skorup, żadnych narzędzi, resztek jedzenia, nawet patyka zastruganego ręką ludzką. Odeszli wszyscy, wszystko ze sobą zabierając. I jakakolwiek była tego przyczyna - pomruki ognistej góry czy cokolwiek innego - Awaru nie miał już tutaj co robić. Schyliwszy głowę, wszedł do okrągłego kanału. Pod stopami czuł chłód wody zwilżającej dno; było tu ciemno i prowadził go tylko jasny krążek wylotu. Choć posuwał się szybko, światło było wciąż niemal tak samo odległe. Przystanął i rzucił spojrzenie wstecz. Zimny dreszcz spłynął mu po plecach. Z tyłu było ciemno. Tak jakby ktoś stojący tam przesłaniał wylot tunelu do zbiornika. Niemożliwe - powiedział sobie - to w zbiorniku jest ciemno, nikt tam nie stoi". Przenikliwie ciurkotała woda. Wpatrywał się w plamkę szarości, a im dłużej to robił, tym wyrazniejszego doznawał wrażenia, że się ona porusza. Odwrócił się i pobiegł dalej. Po drodze minął odgałęzienie, boczne ramię tunelu odchodzącego gdzieś w prawo, i zbliżał się już do oświetlonego wylotu, gdy niespodziewanie jego okrągła, jasna plama znikła. Rozległ się przerazliwy łoskot i zaległy nieprzeniknione ciemności. To zapadła pokrywa odcinająca wyjście na światło. Przed oczami Awaru tańczyły jeszcze chwilę plamki jasności. Zawrócił w miejscu i ruszył na oślep do rozwidlenia kanałów. Dopadł bocznej odnogi, daleki wylot był otwarty i rozjarzony światłem. Awaru biegł mu naprzeciw. Pomyślał, że kanał może uchodzić w powietrze i szykował się do skoku, choćby w przepaść. Wpatrzony w oślepiający krąg omal nie minął plamy światła, która mignęła mu nad głową. Zawrócił w miejscu i wyprostował się. W tejże chwili u końca kanału rozległ się suchy trzask i znikły promienie słońca. Drugie wyjście było również zamknięte. Awaru wystawił głowę przez otwór w stropie, oparł dłonie na jego krawędziach i wyskoczył do olbrzymiej sali. Plecami przylgnął do ściany, wytarł ramieniem mokre czoło. Przez rząd okien wpadały snopy promieni, w oślepiających smugach wirowały płatki popiołu. Do sali wbiegł długoogoniasty sheri. Zwierzę przystanęło na środku, opuściło nos ku posadzce i nagle zauważyło Awaru. W kilku susach sheri zbliżył się, stanął przed człowiekiem i wyciągnąwszy ku niemu szyję, węszył. Giętki ogon drgał i chylił się w różne strony. Awaru tkwił przy ścianie jak skamieniały. Wstrzymał oddech, nie drgnęła mu powieka. Zwierzę postąpiło naprzód i wyprężone jak struna dotknęło czubkiem nosa kolana Awaru, a wówczas jakby zapomniawszy nagle o nim, opuściło ogon, rozejrzało się obojętnie i powolnym krokiem odeszło. Awaru wypuścił z płuc zatrzymane powietrze i odetchnął głęboko. Odczekał, aż sheri zniknie, i przemknął do następnej sali. Była to mroczna, pozbawiona okien galeria, niezmiernie długa. Jej drugi koniec gubił się w mroku. Zciany i sufit, a także podłogę zbudowano z płaszczyzn, z których każda była nachylona w inną stronę. Galerię zamykała półkolista ściana, wzdłuż niej przesuwał się Awaru, kiedy dobiegły go słowa wypowiedziane w dopiero co opuszczonej sali. - Nie ma nikogo w kanale. - Jesteś tego pewien, Mashi? - Zbadałem całą jego długość... Rozmowa ucichła, kroki się oddalały, ale Awaru nie miał odwagi wychylić się z wnęki, jaką znalazł w ścianie. Można tu było oczekiwać na zapadnięcie ciemności. Usłyszał cichy poszum, wcisnął się głębiej. To sheri mógł prowadzić ludzi jego śladem. Nikt się jednak nie zjawiał, lecz ów poszum stawał się coraz głośniejszy. Awaru doznał wrażenia, że powietrze w galerii ruszyło się z miejsca, zakołysało i miarowym rytmem odpływa i przypływa do niego, niosąc fale szelestów i poszumów coraz potężniejszych. Teraz wmieszało się do nich jeszcze niskie dudnienie, niby głuche uderzenia w skórzany bęben, stłumione, zrazu ledwo wyczuwalne jako drgania powietrza, lecz narastające i nabierające mocy z każdą chwilą. Huczące fale nadbiegały ku uszom Awaru, krzyżowały się, nakładały jedne na drugie. Kulił się w swojej wnęce i przychodziło mu do głowy, że dzwięki zbiegają się właśnie tutaj, aby uderzać w niego, ogłuszyć go i obezwładnić. Zwiatło gasło za murami budowli, zszarzały wnętrza. Galeria huczała, jakby zamieniwszy się w nadmorską pieczarę, o którą biją fale potwornego sztormu. Pośród tego hałasu, który, zdawało się, zdolny był zagłuszyć wszystko, do uszu Awaru dotarł szept: - Zaniechaj ucieczki... Rozejrzał się gwałtownie. Nikogo nie było za nim ani przed nim, żadnego okienka czy szczeliny w ścianie, a jednak słowa zabrzmiały wyraznie, słyszalne mimo ogłuszającego zgiełku. - Bądz mi posłuszny - rozległo się znowu. - Odpowiedz, kim jesteś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|