|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kareli. Błyskawicznie uwolnił ją z więzów i pochwycił, by nie upadła. Piękna rudowłosa złodziejka odwróciła ku niemu zlane potem oblicze. Wiedziałam, że przyjdziesz wyszeptała z trudem. Modliłam się, byś mnie ocalił i nienawidzę cię za to. Cymmerianin uśmiechnął się mimo woli. Cokolwiek ją spotkało, Karela nic a nic się nie zmieniła. Wsunąwszy miecz do pochwy, wziął ją natychmiast na ręce. Z lekkim westchnieniem objęła go ramieniem za szyję i przytuliła twarz do jego piersi. Wydawało mu się, że poczuł wilgoć łez. Podążył wzrokiem ku przebitemu drewnianą laską, kamiennemu kształtowi krwawej, rogatej, monstrualnej bestii, ściskającej w jednej łapie alabastrową postać szamoczącej się kobiety, której oblicze zastygło na wieczność w wyrazie niewysłowionej zgrozy. Fala uniesienia i mącące jego umysł doznania prysły w jednej chwili. Czary pomyślał gniewnie. Synelle rzuciła na niego urok. Miał nadzieję, że gdziekolwiek teraz była, będzie miała dość czasu, by żałować swych czynów. Machaon i Narus wpadli do komnaty z okrwawionymi mieczami w dłoni i stanęli jak wryci, pełni niepewności i trwogi. Nawet nie będę pytał, co się tu naprawdę wydarzyło rzekł mężczyzna o wynędzniałym obliczu. Bo wątpię, czy zdołałbym w to uwierzyć. Uciekli nam, Conanie powiedział Machaon. W sumie dziesięciu ludzi, na nasz widok skręcili w jeden z bocznych tuneli. Cokolwiek uczyniłeś, odebrałeś im serce do walki. A inni? zapytał Conan, na co tatuowany najemnik ze smutkiem pokręcił głową. Nie żyją. Ale drogo sprzedali swoją skórę. Wtem Narus wskazał na ogromną kamienną figurę. To& to się& nie dokończył. Conan odwrócił się. Skamieniałe ciało boga zaczęło drżeć. Z jego wnętrza dobiegło brzęczenie, dzwięk z każdą chwilą przybierał na sile i przenikliwy jak zgrzyt dartego metalu. W nogi! krzyknął Conan, lecz nie słyszał własnych słów poprzez palący ból, który rozrywał mu czaszkę. Jednak jego dwóm towarzyszom nie było potrzeba żadnej zachęty do ucieczki. Biegli co sił w nogach przez wyciosane w skale, toporne kamienne tunele. Conan niosący na rękach Karelę, z trudem dotrzymywał kroku swoim kompanom. W szaleńczej ucieczce z wnętrza góry przeskakiwali ponad ciałami zabitych strażników, nie natknęli się jednak na choćby jednego żywego. A rozdzierająca głowy wibracja podążała za nimi w górę pochyłych korytarzy, poziom za poziomem, coraz wyżej i wyżej po schodach, aż do ruin na zewnątrz. Gdy Cymmerianin wypadł poza obręb prastarych alabastrowych kolumn, przerazliwy dzwięk dudniący mu pod czaszką niespodziewanie ucichł. Ptaki odleciały, znikły także świerszcze. Nie było słychać nic, prócz szumu tętniącej krwi w uszach. Zanim jednak zdążyli odetchnąć w ciszy, cała góra zatrzęsła się w posadach. Niedokończone kolumny runęły, omszałe mury rozsypały się w gruzy, bloki marmuru, z których każdy z łatwością mógł zmiażdżyć człowieka, rozpryskiwały ziemię jak wodę, ale dzwięk towarzyszący ich upadkowi niknął w ogłuszającym łoskocie, który dobywał się z granitowych trzewi Tor Al Kiir. Omijając zwinnie chmury kurzu i latające w powietrzu odłamki skał, Conan zbiegł w dół zbocza przyciskając mocno do piersi nagą, na wpół przytomną Karelę. Zbocze góry nocą nie było odpowiednim miejscem na przeczekanie trzęsienia ziemi, podobnie zresztą jak tunele w skałach i równina, z walącymi się jedna po drugiej, marmurowymi ścianami. Czuł, że uchronić się przed tym szczególnym trzęsieniem mógł jedynie oddalając się tak bardzo, jak to było możliwe od jego zródeł, czyli od Tor Al Kiir. Biegł przeto, a ziemia pod jego stopami tańczyła, niczym pokład okrętu podczas silnego sztormu. Walczył, by zachować równowagę, gdy głazy osuwały mu się spod nóg, a kamienie spadały gęsto, niczym grad. Nie wiedział już, czy Machaon i Narus wciąż mu towarzyszyli, nie zaprzątał też sobie nimi głowy. Byli mężczyznami i musieli liczyć się z ryzykiem, stawiać czoło niebezpieczeństwu. Conan musiał przenieść Karelę w bezpieczne miejsce, gdyż jakiś pierwotny instynkt ostrzegał go, że najgorsze dopiero nastąpi. Z hukiem tak donośnym, jakby rozstępowała się ziemia, szczyt Tor Al Kiir eksplodował nagle kaskadą ognia. Wierzchołek góry, alabastrowe kolumny i marmurowe ściany, pospołu wyrzucone zostały w niebo, rozjaśnione teraz krwistoczerwoną poświatą. Podmuch cisnął Conana w powietrze. Barbarzyńca przekręcił się w locie, by przyjąć na siebie cały, niemały zresztą impet uderzenia w ziemię. Mimo swych olbrzymich rozmiarów i nadludzkiej siły, nie był już w stanie utrzymać się na nogach. Nakrył Karelę swoim ciałem, osłaniając ją przed sypiącymi się z nieba kamieniami. Gdy to uczynił, w jego umyśle pojawił się obraz, który na zawsze już miał pozostać w jego pamięci widok mającego dobrych tysiąc kroków słupa płomieni, górującego ponad zmienionym wierzchołkiem Tor Al Kiir, jednorodnej kolumny ognia, który przyjął kształt laski Avanrakasha. EPILOG W bladym świetle prześwitu Conan spojrzał w kierunku Ianthe, wieżyce miasta tonęły w oparach porannej mgły, lecz gładkie czerwone gonty dachów zaczynały już lśnić w blasku wschodzącego leniwie słońca. Do miasta zbliżało się wojsko. Konni i piesi zbrojni tworzyli długą barwną kolumnę, z proporcami powiewającymi na wietrze, z tarczami przewieszonymi przez plecy. Spod kopyt koni i obitych stóp wzbijały się tumany kurzu. Zwycięskie wojska pomyślał. Ale czyje? Omijając wzrokiem buchający parą krater na szczycie Tor Al Kiir, ruszył pomiędzy ogromnymi, zniekształconymi głazami, którymi usłane było obecnie górskie zbocze. Tej nocy zniknęła jedna czwarta wielkiego granitowego masywu, a Cymmerianin nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co znajdowało się teraz na wierzchołku. Wtem doszedł go głos Narusa, mówiącego z goryczą w głosie: Kobietom powinno się zabronić uprawiania hazardu. Gotów jestem uwierzyć, że podmieniłaś moje kości. Pozwól mi przynajmniej odegrać& Nie ucięła Karela, gdy Conan dołączył do trójki swych towarzyszy. Złodziejka miała na sobie bryczesy Narusa, dość ciasno opasujące jej szerokie, krągłe biodra i długie, smukłe nogi. Ramiona otuliła jego szkarłatnym płaszczem, a na kolanach położyła sobie jego miecz. Spomiędzy pół płaszcza wyzierały wzgórki jej pełnych ponętnych piersi. Do przyodziania się potrzeba mi czegoś więcej nizli złota. I wcale nie podmieniłam kości. Zbyt się śliniłeś i gapiłeś na mnie tymi parszywymi gałami, by zwracać uwagę na to, co akurat robisz. Machaon wybuchnął śmiechem, a mężczyzna o wychudzonej twarzy chrząknął usiłując naciągnąć kolczugę możliwie jak najdalej, by zakryć kościste kolana.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|