|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Siedzieliśmy i rozmawialiśmy. Wydaje mi się, że podoba mu się odgrywanie tej roli. Muszę przyznać, że ja też dobrze się bawiłam. Nie zdradził się najmniejszym gestem, ani słowem. Gdybym nie wiedziała, przysięgłabym, że to dwaj różni ludzie, podobni fizycznie. Nie powiedział niczego, co wskazywałoby, że nie jest Jamesem Talbotem. I powiem ci, że jest inny niż wszyscy. To znaczy jest jednocześnie wstrętny i bardzo śmieszny. - O kim mówimy? - spytał Kevin, wchodząc do biura. Spojrzałyśmy na siebie z Barbarą. - Nie znasz - powiedziałyśmy równocześnie. Kevin wzruszył ramionami, lekko wściekły, że go olałyśmy, i wsunął się za biurko. - Spotkasz się z nim jeszcze? Jako z Jamesem? - Jasne. Dziś wieczorem o ósmej, w Four Provinces. Do tej pory byłam niezdecydowana, ale w tym momencie podjęłam decyzję. Tak - pomyślałam - chciałabym się znów z nim zobaczyć. Interesy szły tak dobrze, że nasza firma otworzyła filię w północnej części miasta. Nie zostałam tam oficjalnie oddelegowana do pracy, ale bywałam przynajmniej raz dziennie, żeby pomóc w rozwiązywaniu problemów. W Phibsboro zainstalowaliśmy Jennifer i parę nowych osób, które pracowały pod kierownictwem Danny'ego Matoneya. Danny wrócił, błagając o pracę. Nie, to nieprawda. To my go błagaliśmy, ofiarowując wyższą pensję i wyższe stanowisko. Vicky spędzała tam większość czasu, a ja nadal kierowałam biurem w Rathmines, i wszystko szło całkiem niezle. Owszem, utrzymanie dwóch biur nie było łatwe, ale wyglądało na to, że na koniec roku finansowego wyjdziemy na zero, co przy nowej inwestycji nie było takie oczywiste. Pojechałam do biura w Phibsboro tuż przed lunchem. Jak zwykle nie mogłam znalezć miejsca, aby zaparkować samochód i w końcu wylądowałam bliżej domu rodziców w Cabrze niż biura. Po drodze, w knajpce Eddiego Rocketa, zauważyłam Dan - ny'ego i Arianę, którzy jedli lunch, i weszłam, aby się z nimi przywitać. - Susan! I co, przyszedł? - zapytała Ariana. Jej angielski zdecydowanie się poprawił. - I to punktualnie. - A nie mówiłem? - powiedział Danny. - Jesteś mi winna funta. - Jasne. - Z kieszeni żakietu wyciągnęłam garść monet. - Tutaj jest koło funta. Wyjęłam je rano ze słoika z drobnymi. Danny spojrzał na Arianę. - Mamy rozwiązany problem napiwku. - Przyjdziesz na nasze przyjęcie? - spytała Ariana. - W przyszły piątek. - Może - odparłam po namyśle. - Czy mogę przyjść z kimś? - Z tym samym kimś, z którym spotkałaś się wczoraj? - I z którym spotykam się także dzisiaj. Sama nie wiem, czy nie robię głupio. W końcu James Talbot nie istnieje. Tyle się między nami zdarzyło, nim się dowiedziałam, że to z nim koresponduję, że trudno sobie z tym poradzić. - Wszystko będzie dobrze, mówię ci - stwierdził Danny. - Postawił mnie tak wysoko na piedestale, że nie będzie mógł mnie dosięgnąć. I to mnie martwi, o ile wiecie, o co mi chodzi. - Danny uśmiechnął się. - Ja zawsze wiem, o co ci chodzi, Susan. Parę minut pózniej wyszliśmy od Eddiego Rocketa i poszliśmy do biura. Danny pocałował Arianę na pożegnanie i obiecał, że zobaczą się wieczorem. - Oszalałeś na jej punkcie, prawda? - powiedziałam. - Tak. Zdecydowanie. Pasujemy do siebie. - Na pewno. Wreszcie wyszedłeś ze skorupy. Najwyższy czas. Widzisz? Potrzebowałeś jedynie miłości dobrej kobiety. - Albo przyjazni dobrej kobiety. W recepcji, jak zwykle, Jennifer miała dla mnie stos papierów, które musiałam albo podpisać, albo wrzucić do kosza. Decyzja należała do mnie. - Vicky zapowiedziała zebranie na wpół do czwartej - poinformowała mnie Jennifer. - Barbara dzwoniła, żebyś się pospieszyła z umową dla Bosemana. Mówi, że wciąż czekają na sprawozdania. - Tak, dobrze. Jestem strasznie zajęta. Zadzwoń do Barbary i powiedz jej, żeby sama się tym zajęła. - Aha! Powiedziała, że na pewno to właśnie powiesz i żebyś wetknęła sobie gdzieś umowę Bosemana... - przerwała, zaczerwieniła się i spuściła wzrok. - Przepraszam. Odwróciłam się. Za mną stał Neil Forsythe. Uśmiechnął się do Jennifer i skinął mi głową. - Dzień dobry pani. - Dzień dobry panu. W czym możemy panu pomóc? - Przyszedłem się rozejrzeć. - Widzę, że nie ma pan dzisiaj kapelusza. - Ja w ogóle nie mam kapelusza. - Oczywiście. Najwyrazniej pomyliłam pana z kimś innym. Rozdział S6 Szefowa powiedziała, że mogę wyjść wcześniej, bo widziała, że przez całe popołudnie się denerwowałam i nie byłam w stanie pracować. Ponieważ to ja byłam teraz szefową, łatwo przyszło mi ją na to namówić. > Wychodziłam właśnie z biura, kiedy zatrzymał mnie Kevin. - Chciałbym wiedzieć, co mam z tym zrobić... - Trzymał w ręku raport ze wstępnego spotkania z jednym z klientów, dwoma palcami za rożek, jakby się obawiał, że może się czymś zarazić. Miałam ochotę powiedzieć mu: Zrób to co zawsze robisz, w trakcie wielogodzinnych rozmów telefonicznych ze znajomymi. Zamaż ten papier esami - floresami i nie zapomnij o swoim znaku szczególnym: śladach po kubku od kawy". Jednakże szefowa nie powinna mówić takich rzeczy. Szefowa musi zachować wobec pracowników pewien dystans. Nie może zachowywać się zbyt swobodnie lub przyjacielsko, bo weszliby jej na głowę. - Jak myślisz, Kevin? Wzruszył ramionami. - Dać Barbarze? - Nie... Zgaduj dalej. - Mam przygotować plan spotkań i kilka sugestii? - Cieplej. - Ale to nie należy do moich obowiązków. To jest rodzaj wstępnego rozpoznania. Nie mam pojęcia o takich sytuacjach. Pracuję z klientem, kiedy wszystkie tego typu problemy są już rozwiązane. - Musisz się nauczyć. Poza tym Barbara jest zajęta. Zajmij się
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|