|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapomniałam o Albercie. Nieobecnym Albercie. Otworzyłam okno, żeby wpuścić powietrze i szczęk metalowych wózków podjeżdżających do samochodów. Życie mogło być tak proste, ciche życie emerytów zmęczonych i zmagających się z wózkami z zakupami, cieszących się drobiazgami. Po dwóch godzinach w metalicznej poświacie zobaczyłam w oddali Karin i wyszłam, żeby jej pomóc. Pozwoliła mi pchać wózek, nie zapytała mnie, czy lepiej się czuję, nie odezwała się do mnie. Odniosłam wrażenie, że podczas całego tego czasu, nie mając z kim rozmawiać, zaczęła myśleć o mnie, a to, co pomyślała, nie było pochlebne. Przełknęłam ślinę. Otworzyłam bagażnik, włożyłam do niego zakupy i pochwaliłam kilka terakotowych donic. Powiedziała mi, że zrobiła sobie krzywdę, podnosząc je, by włożyć do wózka. Na szczęście jakaś czarnulka (miała na myśli to, że była czarna?) w końcu przyszła jej z pomocą. „Czarnulka” zabrzmiało pogardliwie i powiedziała „z pomocą” z zamiarem wywołania u mnie poczucia, że ją porzuciłam. Byłam o krok od powiedzenia jej, że nie musiała kupować donic, jeśli nie mogła ich unieść, lecz to by tylko pogorszyło sytuację, spoglądałaby na mnie z jeszcze większym wyrzutem, źle by o mnie myślała, i to słusznie. Wolałam więc powiedzieć jej, że bardzo mi przykro. – Bardzo mi przykro, w pewnej chwili żołądek mi się zbuntował. Czy te słowa ją ułagodziły? Nie nazwałabym tego w ten sposób, nie myślała o mnie, myślała o tym, że nie przestałam jej kochać, była pewna, że lubię z nią przebywać i że tylko jakaś niedyspozycja mogłaby mnie od niej oddalić. – Kiedy wrócimy do domu, będziesz mogła zobaczyć wszystko, co kupiłam. Powiedziałam jej, że pragnę zobaczyć te śliczne rzeczy, po czym pojechałyśmy do sali gimnastycznej. Dziś miała termin rano i na szczęście także o tej porze zwykle nie było wolnych miejsc parkingowych w pobliżu. Karin musiała wysiąść pod bramą, a ja pojechałam dalej, szukając jakiegoś miejsca do zaparkowania. Modliłam się, żeby także teraz tak było, bym mogła podjechać pod hotel i zobaczyć się z Juliánem lub zostawić mu liścik. W przeciwnym razie Karin zmusiłaby mnie, żebym poszła z nią i nie mogłabym odmówić, a gdybym sobie poszła, kiedy ćwiczyła, dowiedziałaby się o tym i musiałabym się tłumaczyć. Raz jeszcze sprzyjał mi los, bardziej niż sprzyjał, bo ulica była dokładnie zapchana samochodami. Ona sama powiedziała, że nie poszczęści mi się ze znalezieniem miejsca. Pojechałam od razu do hotelu, a kiedy tam dotarłam, jakiś minivan zostawił wolną przestrzeń praktycznie pod wejściem. Zapytałam o Juliána w recepcji, a konsjerż zatelefonował do jego pokoju, nie było go. Nie było go, a ja nie chciałam wracać ze strzykawkami, raczej bym je wyrzuciła, niż miała przy sobie po powrocie, lecz przed tym, musiałam spróbować znaleźć Juliána. Gdzie mógł być? Co robił, kiedy nie był ze mną w Faro? Wszystko ja musiałam robić. Miałam tego dość, dość! Wyszłam pospiesznie i pojechałam na Paseo Marítimo, tam były budki z kwiatami. Podjechałam do pierwszej napotkanej i kupiłam najtańszy bukiet. Były to sezonowe
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|