|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzyszyła im ochoczo; myśleli o jej srebrzystym śmiechu, co rozrywał im suche formuły, o my- ślących, serdecznych oczętach i drobnej postaci dziecka. Na stole walały się jej zeszyty i książek kilka; zda się, że wejdzie co chwila, przytuli się do Hieronima, gwarząc lub wydając lekcję, albo usiądzie koło %7łabby i prosić będzie o ciekawą, straszną historię. Po długim milczeniu obadwa podnieśli jednocześnie głowy, spojrzeli sobie nawzajem w oczy i otarli parę natrętnych łez. Tracili jedyną radość w życiu. 34 Tej samej nocy %7łabba, wyczerpany ostatecznie, dostał pierwszego krwotoku i nazajutrz le- żał bez sił, blady, zestarzały o całe lata. Hieronim poszedł sam na kursy i lekcje. Coraz czarniej robiło się na horyzoncie biedaka. Ze wszech stron opadało go życie, owo istotne, ciężkie, straszne jak moc piekielna; zabierało mu ufność młodości, wiarę w swe własne siły, pogodę duszy. Bez przerwy, bez odetchnienia spadały nań troski i bóle, zawody i choro- by; nieszczęście uwzięło się, by go podeptać, zdruzgotać, zniszczyć. Borykał się z dolą, jak mógł, opędzał się od mar złowieszczych, co go i we śnie prześlado- wały, pracował, zamęczał się, mozolił. Była jednak troska, której praca nie mogła zwalczyć, dla której nie było ulgi; troską tą był %7łabba. Choroba piersiowa, dawna, zwalczana młodością, tajona może długo, podminowała wreszcie organizm, powaliła go, jak robak wali stuletnie so- sny. Od owego pierwszego krwotoku już nie wrócił do dawnych sił, choć po kilku dniach zaczął znów chodzić na kursy i pracować wieczorami. Była to już daremna praca, były to już kursy bez przyszłości; wyglądał już, jakby go śmierć naznaczyła swym porządkowym numerem, już bliskim. Kto wie, może on to sam widział, choć milczał po swojemu, skulony nad pracą, to trzęsąc się z chłodu, to dysząc z wewnętrznego ża- ru; może jego krótkowzroczne oczy widziały dalej niż reszta ludzi, gdy leżąc bezsennie w no- cy, patrzył błędnie przed siebie. Nigdy się nie skarżył, nigdy, ani na ból, ani na słabość, ani na swą młodość straconą. Był spokojny, pogodny, cichy jak zawsze. Kto wie, może się mamił nadzieją. Hieronima, na myśl o przyjacielu, dławiły łzy; nie mógł patrzeć w jego wpadłe oczy, słu- chać jego ciężkiego oddechu. Uciekał na miasto, sprowadzał doktorów, znosił, jakie mógł, przysmaki. Doktorowie mówili: powietrze , inaczej petersburska wiosna go wezmie, nie znie- sie podmuchów Aadogi; dawali jakieś półśrodki, które nie przynosiły żadnej ulgi, i odchodzili, zabierając ostatni grosz studenta. %7łabba mruczał niechętnie na te odwiedziny. Dałbyś pokój. Jak zdam egzaminy, to odpoczniemy. To mi przejdzie. Głupstwo! Jakiś ty zawsze niecierpliwy, Ruciu, chciałbyś z chorobą rozprawić się w trzy słowa. Trzeba mieć cier- pliwość i czekać. Czego czekać? rzucił się zrozpaczony. Zmierci? Na wszystko trzeba czekać odparł Litwin spokojnie, ostrząc ołówek bez przerwy i przy- krości. Po kolei wszystko przejdzie. A jak śmierć, to co? Hieronim zagryzł wargi, by nie jęknąć. Jak śmierć, to koniec! wyszeptał, dławiąc się łzami. A jak koniec, to co? ciągnął flegmatycznie %7łabba, jakby mówili o najobojętniejszym przedmiocie. Koniec to dobra rzecz. Od dzieciństwa koniec nas nęci, kończyć napędzają; my sami, czyśmy kiedy przestali marzyć o końcu? W każdej klasie gimnazjum, na każdym kursie, zawsze wzdychamy, żeby też prędzej skończyć. Nie tak? Wcale nie tak! mruknął Hieronim. Nie wzdycham wcale, żeby się rozstać z tobą. Ty to nie masz czucia i nerwów, tobie wszystko jedno, żyć czy umrzeć, zostać ze mną czy pozosta- wić mnie samego na świecie! Jak na złość nie chcesz jeść, o co cię proszę, ani przestać chodzić do instytutu. Ty byś rad skończyć, wierzę! %7łabba umilkł pod gradem zarzutów. Była to jego zwykła taktyka; upór swój bezmierny krył pod tym spokojnym milczeniem. Przekonać go i uprosić nie było sposobu. A Hieronim dzień i noc myślał o tym dobroczynnym powietrzu, które miało wrócić przyja- cielowi życie; myślał, gryzł się, posępniał, przeklinał biedę. Ludzie z upragnieniem czekali wiosny, on by ją rad był odsunąć na lata, wykreślić z kalen- darza; wiosna nie niosła mu odrodzenia i słońca, niosła mu śmierć i zgubę. Grosz po groszu, oszczędzając bezmiernie, nic prawie nie jedząc, nie śpiąc, chodząc prawie w łachmanach, zebrał sześćdziesiąt rubli. Więcej nie mógł. 35 A wiosna nadchodziła tak szybko, jak nigdy, a %7łabba sechł w oczach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|