|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie pocałuję cię na dobranoc - szepnął w końcu. - Nie potrafiłbym wtedy odejść. Tak bardzo przyzwyczaiłem się, że jesteś blisko mnie, i że w każdej chwili możemy... no, wiesz... A zatem tak będzie bezpieczniej... dobranoc, Caroline. Nie chciała, żeby tak po prostu odszedł, pragnęła, by powiedział coś więcej, coś, co dałoby jej nadzieję na przyszłość, a przynajmniej na następne dni. Chciała go zatrzymać, już wyciągnęła nawet rękę w jego kierunku, ale natychmiast ją cofnęła. Wiedziała, że może to znaczyć o jeden dotyk za dużo. Między nimi przecież wciąż iskrzyło i każde muśnięcie mogło wywołać lawinową reakcję. A poza tym ten krok należał do niego, to on powinien zabiegać o jej względy, dbać o dalsze losy ich związku. - Dobranoc - szepnęła więc tylko i odwróciła się, by otworzyć drzwi. Nie chciała patrzeć, jak Joe odchodzi. Szybko weszła do środka i poczuła, że się dusi. Wewnątrz panował bowiem nieprawdopodobny zaduch, przez dwa dni nie 86 była włączana klimatyzacja. Jednak nawet to ciężkie powietrze nie zabiło w niej uczucia pustki, które wywołało rozstanie z Joem. Tej nocy nie spała zbyt dobrze, kręciła się niespokojnie, nękana złymi snami. Wciąż, jakby podświadomie, szukała go obok siebie i natrafiając na puste miejsce, budziła się i przerażona siadała na łóżku. Brakowało jej jego gorącego, muskularnego ciała i ciepła, które z niego emanowało. Na dobre obudziła się jeszcze przed świtem i w żaden sposób nie mogła już zasnąć. Jakiś czas walczyła ze sobą, ale wreszcie zrezygnowała. Wstała więc, wzięła prysznic i ubrała się. W końcu praca była dla niej zawsze wybawieniem, a ona przyjechała tu właśnie do pracy, a nie po to, żeby zabawiać się z szefem projektu. I to myślenie pomogło. Wzięła się za przygotowanie dzisiejszych testów i po chwili pochłonęły ją bez reszty. Joe nie wpadł do niej w drodze do swego biura i była mu za to naprawdę bardzo wdzięczna. Co by było, gdyby wszedł tu i ją pocałował? Kochaliby się na podłodze na oczach wszystkich? Jako pierwszy pojawił się w biurze Cal i od razu, niemal od drzwi, zapytał: - Gdzie byłaś w czasie weekendu? - W jego głosie wyczuła odrobinę pretensji.- Próbowałem się do ciebie dodzwonić. - Do mnie? - powtórzyła jego słowa z niedowierzaniem. - Tak, do ciebie. Chciałem porwać cię do kina. - Byłam w Vegas odpowiedziała po chwili. - Spędziłam tam cały weekend. Nie przyszło mi nawet do głowy, że będziesz próbował się do mnie dodzwonić. - A szkoda. Fajne miasto, prawda? Zrobiłaś turę po kasynach? - Nie mam duszy hazardzisty, wolę mini-golfa - odparła z uśmiechem. - W takim razie uważaj na siebie, Vegas to szalone miasto, a zbyt dużo ekscytacji może każdego zabić, ciebie też. 87 Och, gdyby wiedział... Musiałaby umrzeć w ciągu tego weekendu co najmniej dziesięć razy, a tymczasem czuła się lepiej niż kiedykolwiek, była pełna energii i naładowana jakąś dziwną siłą. W końcu Cal jej odpuścił i gdy już wszyscy pojawili się w biurze, udali się razem do pomieszczenia kontroli lotów. Tam także nie było Joego. Okazało się po chwili, że piloci przygotowują się już do testów, a gdy silniki zaczęły wyć jak opętane, nie było już najmniejszych wątpliwości, co za moment nastąpi. Strach zacisnął jej gardło, ale przymusiła się do koncentracji. Powtarzali dziś testy po piątkowej nieudanej próbie. I znowu Joe i Bowie pilotowali Nocne Jastrzębie, a Daffy i Marick lecieli na F-22. Wszyscy obecni w sali kontroli lotów, jak jeden mąż zgromadzili się wokół monitora. Pośród nieprawdopodobnego huku samoloty wzbiły się w powietrze. Z początku wszystko poszło gładko i Caroline mogła odetchnąć z ulgą. Lasery i wszystkie pozostałe urządzenia działały prawidłowo. Oczywiście nie była na tyle nierozsądna, żeby sądzić, że już nic złego nie może się przydarzyć. Ale póki co, liczyła na łut szczęścia, przynajmniej jeszcze tym razem. Testy przebiegły sprawnie i wszyscy uśmiechali się do siebie z zadowoleniem, a samoloty zawróciły do bazy. Caroline jednak wciąż nie odrywała oczu od ekranu. I nagle, ku swemu przerażeniu, zauważyła, że w samolocie Bowiego zapaliła się lampka naprowadzania pocisku na cel. To nie było zabawne, zwłaszcza że cały czas siedział Daffiemu na ogonie. - O rany, co on robi? Zwariował? To niemożliwe! - krzyknęła. - On uruchomił system! - Co się dzieje? - spytał Yates i podbiegł do monitora. Zaraz za nim podszedł Adrian.- Co jest? - zapytał Cal, słysząc zamieszanie. - Zobacz sam, nie wiem, co się tam dzieje odparł Adrian. Cal ponownie włączył komputer. Na jego ekranie ukazała się natychmiast informacja o wystrzeleniu pocisku. 88 - Matko jedyna! - szepnął Cal i już po chwili cale pomieszczenie wypełniło się przerazliwym krzykiem Daffiego: - Rany, dostałem! Dostałem! Jednocześnie z jego krzykiem słychać było urywane, nerwowe nawoływania Bowiego: - Co się dzieje? Jakim cudem... uruchomił się... system? Słyszy mnie ktoś? Baza? Baza! Odezwij się! - Tracę panowanie nad samolotem! Słyszycie? Halo! - darł się Daffie. Jego głos stawał się coraz bardziej odległy i przytłumiony. - Katapultuj się! To rozkaz! - rozległo się w głośnikach. - To rozkaz! - Głos Joego brzmiał spokojnie, choć bardzo stanowczo. - O Boże - jęczał Daffie. - A co z maszyną? - Przestań pieprzyć, Daffie! - krzyknął Bowie. - Ratuj się! W głowie Caroline powstał nieprawdopodobny mętlik. Głosy nakładały się jeden na drugi i nie wiedziała już, co się tam właściwie dzieje i kto co mówi. - Natychmiast katapultuj się! Teraz! - krzyknął raz jeszcze Joe, nadal nie tracąc kontroli nad nerwami. I po chwili na ekranie komputera pojawiła się informacja, że pilot samolotu F-22 katapultował się. - Widzę czaszę spadochronu! - zameldował Marick. - Ale jest za nisko! O Boże, za nisko! W tym momencie dal się słyszeć przerażający huk eksplozji. To F-22 roztrzaskał się o piaski pustyni. 89 ROZDZIAA DZIEWITY Joe zamaszystym krokiem wszedł do pomieszczenia kontroli lotów. Na jego twarzy malowała się wściekłość. Rozjuszone spojrzenie kierował po kolei na twarze pracowników zespołu zajmującego się laserami. - Co, do jasnej cholery, się stało- - rzucił w końcu pytanie do wszystkich i każdego z osobna. Coście tam zmajstrowali? Zapłon nie mógł się przecież uruchomić samoistnie! - ryknął. Nie mieli pojęcia, co mogło się stać. Cały system był uważnie przeglądany w piątkowe popołudnie. - No, słucham? Co macie do powiedzenia? Niemal bym stracił jednego z pilotów! To nie żarty! - huknął. - A samolot za osiemdziesiąt milionów dolarów właśnie roztrzaskał się o ziemię i został rozrzucony po całej pustyni! No, co jest? Czy ktoś z was może się odezwać i coś mi wyjaśnić? Zapadła prawdziwie grobowa cisza. Nikt nie ośmielił się nawet poruszyć. Po dłuższej chwili odezwał się Yates. - Nie mamy w tej chwili nawet żadnych przypuszczeń, nie wiemy, co się mogło stać. - No to się dowiedzcie - syknął jadowicie Joe. - W waszym interesie jest, bym jak najszybciej miał na biurku raport w tej sprawie. Macie na to maksymalnie trzydzieści sześć godzin! Chcę mieć szczegółową analizę problemu: co się stało i 90
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|