|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ciemności są inne i że różnią się od pozostałych ciemności świata. One nad nami nie zapadają, tylko wydobywają się z ziemi. W kuchennej szafce mamy stoi jasnoniebieski kubek z rurką. Jest przeznaczony dla najmłodszego syna Lar -Gorana, ale go rekwiruję, napełniam sokiem jabłkowym i zabieram do sypialni. Morfina i sok jabłkowy - tyle pozostało mojej mamie Kubek zdaje egzamin, nareszcie nie muszę zmieniać jej koszuli, ilekroć coś pije. Morfina ciągle działa: czasami mama otwiera oczy i patrzy na mnie błyszczącym spojrzeniem. Odwzajemniam je i milczę. Chciałabym pogłaskać ją po policzku. Nie, nieprawda. Chciałabym chcieć ją pogłaskać. Ale nie chcę. Wróciliśmy do szpitala po południu. Nieśmiały lekarz sprawiał takie wrażenie, jakby go dręczyło poczucie winy. Rzucił okiem na papiery z więzienia i bez zastrzeżeń użyczył mi telefonu. Bengta nie było, wiadomość odebrała Annie, jego sekretarka. Niech znajdzie miejsce w którymś z dużych prywatnych szpitali. -Chirurgia dłoni, powiadasz. Mmm. To da się załatwić, na pewno sobie z tym poradzą w amerykańskim szpitalu... -Rób, co chcesz, zadzwonię, jak będziemy w Manili. -Dobrze, jest czwarta, więc będziesz musiała zadzwonić do mnie do domu... Przyjedziecie nie wcześniej niż o dziesiątej wieczorem. Kiedy odłożyłam słuchawkę, lekarz podsunął mi rachunek: leki, łóżko, badania, telefon. Wręczyłam mu wizytówkę. -Proszę to wysłać do Ambasady Szwecji. Położył wizytówkę na biurku. Czasami o niej myślę. Widzę ją. Rozpulchniła się od deszczu i zakurzyła. Leży pod ruinami, które kiedyś były General Hospital w Olongapo. Wystaje tylko rożek. I powiewa na wietrze. -Nie masz spodni? Butterfield siedział na krawędzi łóżka i patrzył na swoje nogi. - Ech, to bez znaczenia. Wszyscy tu chodzą w szortach...Nie w Manili. A zwłaszcza nie w amerykańskim szpitalu. - Okej, okej. Jeśli to takie ważne, możemy kupić jakieś spodnie na targu. - Mają tam tylko dziecięce rozmiary. W tym kraju nie udało mi się kupić nic z gotowych ubrań. Wszystko za małe. - Tak, w Manili. I dla dziewczyn. Ale w Olongapo są ubrania dla dużych mężczyzn. W końcu zaopatrują się Amerykanie. Pomóż mi wstać. Chwyciłam go za zdrowe ramię. Był osłabiony, miał zawroty głowy. - Co ci się właściwie stało? - O tym potem... - Nie masz żadnego bagażu? - Nie, wpadłem tu tylko na chwilę. Po jedzenie. Muszę wziąć parę rzeczy z więzienia. - Nie pomyślałam... Poza tym nie byłam w twojej celi tylko w biurze Somozy. Skłamałam bez zmrużenia powiek. Bo niby jak miałam powiedzieć Butterfieldowi Berglundowi, że widziałam jego ciemności? Staliśmy na schodach przed szpitalem. Po chwili przyjechał Ricky. -Ale ciemno - odezwał się Butterfield. - Jakie dziś światło...Popatrzyłam w niebo. Miał rację. To był dziwny zmierzch. Popielaty. Butterfield zabrał nas do restauracji w dzielnicy prostytutek. Kelnerka miała na sobie cekinowe bikini, w lustrze za plecami Ricky'ego świeciła jak złota rybka. Przy barze inne księżniczki w bikini apatycznie bawiły się słomkami wetkniętymi w puszki coca-coli. Za wcześnie na interesy. %7łołnierze pojawią się dopiero za dwie godziny. Pózniej często będę myśleć o tym posiłku, o krewetkach z grilla i parującym ryżu, o radosnym śmiechu Ricky'ego, kiedy się odchylił do tyłu i czyścił zęby wykałaczką, o zdrowej dłoni Butterfielda pożądliwie trzymającej kufel piwa, o kawie, ostatniej filiżance kawy. Butterfield i Ricky zaakceptowali siebie na swój męski sposób. Trzezwy, nie nadęty Szwed i uprzejmy, nie służalczy Filipińczyk. Wydawało mi się, że słyszę, jak oddychają z ulgą, kiedy już określili swoje pozycje. Teraz śmiali się obaj z tych samych dowcipów. Ricky chyba zapomniał o warzywach i żonie, żuł wykałaczkę i kołysał się na krześle. Widzi pan - zwrócił się do Butterfielda - w tym kraju nie wolno grać w karty. Nawet u siebie w domu. Istnieje tylko jeden wyjątek: czuwanie przy zmarłym. Kiedy w mieszkaniu leży nieboszczyk, można grać, ile się chce. Wie pan, co ludzie robią? Kupują zwłoki. - Przestał się kołysać, pochylił się nad stołem i powtórzył: - Kupują zwłoki. W San Juan, tam gdzie mieszkam, działa taka banda, która niczym innym się nie zajmuje. Co tydzień zaglądają do przedsiębiorców pogrzebowych i jak tylko się pojawi ktoś o nieustalonej tożsamości, natychmiast go rekwirują. Potem przez tydzień albo i dłużej nieboszczyk, oczywiście balsamowany, krąży od domu do domu. No i gramy w karty, dopóki nie zacznie zalatywać... Butterfield roześmiał się, wypił łyk piwa i otarł usta wierzchem dłoni. Poczułam lekką zazdrość. Ricky nigdy nic nie mówił o nieboszczykach. A co na to twoja żona? - spytałam. Ricky wyszczerzył zęby w uśmiechu i pokazał mi nie zamykające się usta małżonki. -Oczywiście zrzędzi. Ale mężczyzna musi przestawać ze swoimi przyjaciółmi, madame. Butterfield pochylił się do przodu, szykował się do opowiedzenia jakiejś historii, ale go powstrzymałam. -Słuchajcie, jeśli mamy dojechać do Manili przed północą, musimy się zbierać. Pójdę tylko do toalety i ruszamy... Ricky wstał i odsunął mi krzesło. -Wiesz, gdzie tu jest toaleta? - spytałam Butterfielda po szwedzku, ostrym głosem. - Taka, gdzie nie złapie trypra od samego wdychania... Z lekkim uśmiechem wskazał mi drogę zdrową ręką. Było tam w miarę czysto; podłoga mokra i lepka, sedes zachodni i cała umywalka. Zamknęłam drzwi, zdjęłam sukienkę, dokładnie się umyłam, zwilżyłam szyję zimną wodą, umalowałam się i wyszczotkowałam włosy, nieszczęsne skandynawskie włosy niemowlaka, które za nic nie chciały się układać w porze deszczowej. Przyjrzałam się sobie w lustrze. Pod makijażem ledwie było widać moją twarz. Pamiętam, że pomyślałam o Bengtcie. Powiedział mi kiedyś o pewnym eksperymencie, zgromadził zdjęcia najbardziej przeciętnych ludzi w jakimś kraju, o przeciętnych nosach, przeciętnych policzkach, średniej grubości wargach i tak dalej. I stworzył z przeciętności prawdziwą piękność. Uśmiechnęłam się do twarzy w lustrze. Przeciętna. I w tym momencie zgasło światło. Po omacku dotarłam do drzwi. W restauracji też ciemno. Wysokie głosy z podnieceniem mówiły coś po tagalsku, niskie głosy odpowiadały po angielsku. Jedną ręką mocno ściskałam torebkę, drugą wyciągnęłam przed sobą. -Butterfield! - zawołałam. - Ricky! Gdzie jesteście? Przede mną rozbłysnął płomyk. To Butterfield zapalił zapalniczkę. -Chodz, idziemy. Położyłam dłoń na jego zdrowym ramieniu, było bardzo ciepłe, i ruszyłam za nim ku drzwiom. Za plecami słyszałam oddech Ricky'ego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|