|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nawet pan nie wie, ile pan dobrego dla siebie zrobił. Za pomocą tych kilku zdań przeszedł pan ze stanu płynnego w określoność i pewność. Tak, to bez wątpienia były najważniejsze zdania w pańskim długim życiu. Nareszcie jest pan człowiekiem z właściwościami. Czas nie zadrwi już z pana, bo uzyskał pan rzecz pozornie niewyobrażalną i nadludzką, a jednak, jak widać, zupełnie ludzką - władzę nad przeznaczeniem. Jakie to jednak piękne, dawać ludziom ład wynikający ze skończoności - westchnął rozmarzony. - Proszę mi wybaczyć, w ważnych chwilach tęsknię do wielkich słów - zmitygował się zaraz. Samowar zasyczał i wypuścił obłoczek pary. Po gabinecie zaczął się rozchodzić cierpki, gorzkawy aromat, przynoszący złudzenie domowego spokoju. Zupełnie taki, jak kiedyś u Kosha w akademiku. Kosh - małomówny, kościsty, długowłosy, studiujący po nocach tłumaczoną z angielskiego Jadżurwedę, brahmany i upaniszady, zamieniał parzenie herbaty w zawiły rytuał, wymagający wielu wtajemniczeń. Dolewaniem i odlewaniem wrzątku, mieszaniem zawartości kilku czajniczków przykrytych czystymi szmatkami, przestrzeganiem co do sekundy czasów nagrzewania i naciągania wyczarowywał z zeschniętych listków pospolitego madrasu, sprzedawanego w szeleszczących, krzywo zlepionych torebkach, niezwykły napój, którego każdy łyk smakował jak haust górskiego powietrza. Piło się go, paląc carmeny, przy sitarze Ravi Shankara zawodzącym z magnetofonu ZK140, zwyczajem epoki - w kucki, na rozłożonych materacach zasłanych akademikowymi kocami. Był gęsty, smolisty, drętwiały od niego dziąsła i język, ale dawał jasność w głowie, poczucie pewności siebie, mądrym ogniem doświadczał całe ciało. Tubiełło rozlał herbatę. Pociągali milcząc, Irkowi trzęsły się ręce, lecz jednocześnie gdzieś na dnie rósł dziwny spokój, nawet wrażenie przyjemności przebywania w tym wnętrzu, chłodnym, białym, jakby ulepionym ze świeżego śniegu. Doktor gniótł swoją kulkę, odbijając ją co jakiś czas od posadzki, i trwał zasępiony, zasłuchany w monotonny szum klimatyzacji oraz ciche odgłosy włączonych urządzeń. Nagle ocknął się jak ukłuty szpilką, zrobił kilka gimnastycznych ruchów rękami i podsunął Irkowi mały czytnik głosu. - Musimy załatwić papierki. Niestety. Ja będę pytał, pan niech odpowiada. Zaczął od dokładnego sprawdzenia numeru modemu, potem padły pytania o życiorys, zawód i przebieg zawodowej kariery, rodzinę, choroby. Irek odpowiadał sucho i rzetelnie, rubryki na ekranie wypełniały się równymi szeregami wyrazów. Niekiedy urządzenie przerywało, migało na czerwono, łączyło się z jakimiś bazami danych, z Urzędem Miejskim, ze sztabem wojskowym, z funduszem emerytalnym, weryfikowało informacje, wprowadzało poprawki. Trwało to długo, było męczące. Tubiełło zapytał o sytuację mieszkaniową. - Do początku sierpnia mam czas - odburknął, zrezygnowany. - Czyli relokacja? A dokąd? Doktor otworzył mapę okolic i, słuchając wyjaśnień, pomarańczowym kursorem wskazał VIII Rejon Socjalny. Zaraz też wyświetlił obraz - długie na kilometr, rozciągnięte prawie po daleką linię lasu rzędy kontenerów, piach, droga z betonowych płyt przez środek, gromadki dzieci. Wszędzie pojazdy, poupychane, gdzie się da, sklep, obok duża prowizoryczna budowla, chyba namiot, oznaczony świetlistym trójkątem z mrugającym okiem - znakiem Kościoła Uniwersalnego. - Kaplityny, w stronę Mokin. Tam się teraz wszystkich przenosi. Podobno Rejon IX, w Sząbruku, jest o wiele lepszy, mniejszy, nad jeziorem. Tyle, że przekręty się dzieją i byle kto, ot tak sobie, miejsca nie załatwi - mówiąc to, spojrzał na Irka ze zgorszeniem i smutno pokiwał głową: - Co wyście zrobili temu światu, co wyście zrobili... Irek nerwowo podrapał się po karku i poprawił kołnierz szlafroka. - To nie ja! Ja nic nie robiłem! - Te bloki, co składają się jak domki z kart i zamieniają spokojnie śpiących ludzi w przejechane pomidory, to właśnie wasze dziedzictwo, najwyrazniejszy obraz waszego dorobku. - Chciałbym wszystko załatwić i iść sobie, panie doktorze. Co ja mam wspólnego z blokami? Stały już, kiedy dzieciakiem byłem, niezależnie od mojej woli. Boleć mnie znowu zaczyna - skłamał, teatralnie chwytając się za bok. Tubiełło ciągle podrzucał kulkę, tym razem rozważniej i wolniej, co widać pomagało w koncentracji oraz formułowaniu myśli. - Może pan sam do niczego się nie przyczynił, ale na pewno gorąco pan wyznawał spóznione mody, które dotarły do nas po parunastu latach. No, no, niech pan sobie przypomni: wyzwolona miłość, różne zabawy transcendencją, kontestowanie jako forma istnienia albo też marzenie o życiu wolnego artysty przemierzającego słoneczną Amerykę, jak w balladach Dona McLeana. Dobrze mówię? We wszystko to się wgryzłem, przestudiowałem, przetrawiłem. Zawsze i wszędzie stosuję zasadę nowoczesnej medycyny: zanim podejmiesz jakiekolwiek zabiegi na chorym, musisz zejść do praprzyczyn, jeśli trzeba, nawet do genów, do kodu. A więc podobał się panu hardrock, podobali się młodzi ludzie o smukłych sylwetkach, obcisłe ubrania bez milimetra luzu między skórą a sztywną materią, dziewczyny o długich, puszystych włosach, mówiące cicho, melodyjnie i poważnie, podnoszące skupione spojrzenia zza drucianych okularów. Rozczulały pana powłóczyste gitarowe solówki, na przykład ta z Sińce l ve Been Loving You Led Zeppelin, i czerwcowe wieczory, z ich zapachem mokrej zieleni, mgiełką nad ulicami po krótkim, szalonym deszczu. Uwierzył pan w siłę własnej młodości, ba, żyjąc w PRLu, w wolność pan uwierzył! Co tam dla was komunizm, przysłonięty luzactwem studenckich klubów, zasłodzony poezją śpiewaną! Wszyscy zaraziliście się młodością, byliście pewni, że tak już będzie zawsze, że dobry Bóg zawiesi dla was prawa biologii, tak jak bezwzględnie stosował je wobec waszych
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|