|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przesunął dłoń na kark Giny. - Chciałem wejść, kiedy mnie zaprosiłaś. - Naprawdę? - Oparła łokieć o blat i uniosła głowę. - Ale wydawałeś się taki... - Pełen dystansu? Chyba raczej wyszedłem z wprawy. - Jack zaśmiał się niewesoło. - Znów raczkuję. - Dlaczego? - Pytanie na moment zawisło w powietrzu. - Rozwód nigdy nie dodaje pewności siebie. - Och, Jack... - Zerwała się, a on chwycił ją w ramiona. Milczała, ponieważ nie mogła wydusić ani słowa, świadoma tylko dudnienia serca Jacka, które czuła przez jego cienką płócienną bluzę. - To niewiarygodne, Gino. - Odsunął się nieco i zatonął w jej oczach. - Ty i ja. - Ujął w dłonie jej twarz. Przymknęła powieki i cicho westchnęła, gdy jego wargi spoczęły na jej ustach. Bezpieczny dotąd świat zawirował nagle wokół niej. W tym pocałunku dała z siebie wszystko. Sprowokowana muśnięciem języka zrewanżowała się rym samym, przyłączając się do odwiecznego rytuału zwanego tańcem miłości. Jack... W myśli powtórzyła jego imię i zacisnęła palce na muskularnych ramionach. Oderwali się od siebie tylko na moment, by złapać oddech, i natychmiast podjęli przepojone słodyczą pieszczoty. Gdy Jack w końcu uniósł głowę, Gina nadal miała zamknięte oczy. Potrzebowała tych kilku sekund na powrót do rzeczywistości. - Spójrz na mnie. - Głos Jacka zabrzmiał głucho. Spełniła jego prośbę i przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Jack uniósł jej dłoń do ust. - To dzieje się naprawdę? Dobry Boże, miała nadzieję, że tak. Wciąż była zadyszana, jakby zmęczona walką z żywiołem, gdy wielka morska fala uniosła ją wysoko, a potem wyrzuciła na brzeg. - Jack... - Pogładziła jego przedramię i trafiła na zegarek. To ją otrzezwiło. - Powinnam wracać na oddział... - Już? - Znów pochylił się nad nią i musnął jej górną wargę. - Kiedy pojedziesz ze mną do mojego domu? To jest jak sen, pomyślała zachwycona. Oby trwał wiecznie. Pragnęła Jacka, potrzebowała go do życia jak powietrza. - Może w następny weekend? - szepnęła, wpatrzona w oszałamiającą błękitną głębię jego oczu. - Dopiero? - mruknął zawiedziony. - Cóż, muszę jakoś przetrwać ten tydzień. - Przytulił ją, po czym niechętnie wypuścił z ramion. Przy drzwiach odwróciła się i ich oczy jeszcze raz się spotkały, jakby oboje nie chcieli wyjść z kręgu otaczającej ich magii. - Chyba mógłbym teraz startować w maratonie. - Jack zaśmiał się nieco chropawo. Może i tak, pomyślała i lekko ścisnęło ją w dołku. Z tymi wzburzonymi włosami, błyszczącymi oczami i chłopięcym uśmiechem Jack wyglądał jak okaz witalności. - Zdrzemnij się trochę, Jack. Na korytarzu przystanęła, usiłując zapanować nad buzującymi w niej emocjami. Marzyła o wolnej chwili, by wszystko przemyśleć, ale na razie nie mogła sobie pozwolić na ten luksus. Odetchnęła głęboko i na moment przycisnęła dłonie do rozgrzanych policzków, po czym ruszyła do pokoju pielęgniarek. Zastała tam Toni Michaels, zastępczynię Jacka, która wyraznie na nią czekała. Gina trochę się stropiła. - Cześć, Toni. - Uśmiechnęła się, aby ukryć oszołomienie. - Już biorę się do roboty. - Nie ma pośpiechu. - Młoda lekarka oparła łokcie o blat. - Weekend się udał? - Tak sobie. - Gina zaczęła wyjmować z przegródek karty. - Był za duży upał, żeby się ruszać. Ale poszłam na bal walentynkowy. Byłaś tam? - Nie. - Toni uroczo się zarumieniła. - Umówiłam się na kolację z Philem Carterem. Oby wiedziała, co robi, pomyślała Gina. W ciągu miesiąca ten miły w obejściu, jasnowłosy lekarz z Kanady zawrócił w głowie całemu żeńskiemu personelowi. A przecież jest żonaty i nawet pokazuje zdjęcia swoich dzieci! - Phil i jego żona są oficjalnie w separacji - tonem wyjaśnienia dodała Toni. - A jego dwie córeczki przyjechały na weekend. Są takie słodkie. - Zielone oczy Toni rozbłysły. - Było cudownie. - Bardzo się cieszę - z przekonaniem zapewniła Gina. Dopiero w połowie obchodu przypomniało się jej coś z tej rozmowy i w umyśle zabrzęczał sygnał ostrzegawczy. Myśl, że Jack może mieć dziecko - lub dzieci - wydawała się dziwnie rozstrajająca. - Kto następny? - Toni wsunęła za ucho kosmyk złocistorudych włosów. - Wróciła do nas Sophie Brennan. - Gina z pewnym wysiłkiem skupiła uwagę na sprawach zawodowych i wręczyła lekarce kartę trzynastoletniej astmatyczki. - Jack przyjął ją wczoraj wieczorem. - Biedny dzieciak. Sądzisz, że ojciec dalej przy niej pali? - Raczej nie. - Obok nich pojawił się Jack. - Dokończę obchód, Toni, więc możesz iść na śniadanie. - Dzięki, Jack. - Podała mu plik kart. - Zaczęłam dzisiaj bardzo wcześnie. - Jestem ci za to wdzięczny. Zmykaj. - Machnięciem ręki odprawił koleżankę i spojrzał na Ginę. - W porządku? - Tak - zapewniła, choć nadal szumiało jej w głowie od tamtego pocałunku. - Myślałam, że pójdziesz się przespać. - To może poczekać. Poczułem przypływ energii! - Uniósł zabawnie brwi. - Ciekawe dlaczego? - Cóż... chyba zostawię to pytanie bez odpowiedzi. - Przesunęła spojrzeniem po sylwetce Jacka. Zdążył się ogolić i przebrać w ciemnobeżowe spodnie, zieloną koszulę z krótkimi rękawami i solidne buty. Pewnie tak się ubrał, gdy wezwano go w nocy, pomyślała, rumieniąc się lekko. - Chcesz teraz zajrzeć do Sophie? - Chodzmy. Dziewczynka siedziała oparta o poduszki i oglądała kreskówki. Słysząc kroki, odwróciła wzrok od ekranu małego telewizora i zrobiła zrezygnowaną minę. - Sprawdzmy, co z tobą. Sophie. - Jack zaczął osłuchiwać klatkę piersiową i plecy dziewczynki. - Czuję się lepiej. Mogę wrócić do domu? - spytała z nadzieją w głosie i podniosła wielkie, fiołkowe oczy na lekarza. - Niestety, nie, skarbie. - Jack pogłaskał ją po ciemnych włosach. - Twój stan musi się ustabilizować. Sophie westchnęła. - Tatuś rzucił palenie. - Wiem i bardzo się cieszę. - Jack przysiadł na brzegu łóżka. - Ale musimy się przekonać, co tym razem spowodowało problemy, prawda? - Chyba tak. - Sophie wzruszyła szczupłymi ramionami. - Nie cierpię tego wszystkiego! - Jej usta zadrżały. - Czego? - Tej kroplówki, rozpylacza, wentolinu. 1 tego, że każecie mi pić dużo wody, kasłać... - Urwała, a jej oczy wypełniły się łzami. - Kochanie, rozumiemy, jak ci ciężko. - Gina poprawiła poduszki i wygładziła niebieski koc. - Nie jesteśmy aż tacy wstrętni, prawda? - Pieszczotliwie dotknęła policzka małej pacjentki. - Nie. - Sophie zaśmiała się i wierzchem dłoni otarła oczy. - Chyba masz ochotę na lunch. - Jack zerknął na zegarek. - A może już pora na kolację? - Jest rano, niemądry panie doktorze! - Sophie posłała mu rozbawione spojrzenie. - Rzeczywiście. Masz coś do czytania? - Mama przyniesie mi książki i robótkę na drutach. - Potrafisz takie rzeczy? - Oczywiście. Robię szalik w barwach mojego ulubionego zespołu piłkarskiego - uroczystym tonem wyjaśniła dziewczynka. - Co to za drużyna? - Jack wstał, huśtając w dłoni stetoskop.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|