|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mógł liczyć. - Ruda... Jeszcze nigdy nie widziałem z nią Chase'a. Czyżbytobyło coś poważnego? Nagleprzednimi stanął Chasewrazzeswą towarzyszką. - Ojcze, Worth... chciałbymwamprzedstawić Danielle Lanier. Dla przyjaciół, do których, mamnadzieję, mogę się jan+a43 us o l a d n a c s 143 zaliczać, Dani - dodał z głębokim ukłonem w stronę swego gościa. - Dani, tomój ojciec i... - Jakmogłeś, Chase?- przerwał muostroWorth. - Ococi chodzi, braciszku? Worth spojrzał na stojącą obok brata dziewczynę. Miała niesamowite oczy. Widzieli się po raz pierwszy, a jednak przyglądała mu się z wyraznymzaciekawieniem. Był wjej spojrzeniu także jakiś niewytłumaczalny chłód. Stanowił dziwny kontrast z twarzą, którą początkowo określił jako anielską. - Proszę mi wybaczyć, panno Lanier - mruknął. - Jak mogłeś tozrobić Rocky, wiedząc, codociebieczuje? - wark- nął do brata. Chase tylko przez moment był zaskoczony. Potemobjął wtalii swą towarzyszkę i spojrzał z rozbawieniemna Wortha. - No, tyakurat dobrzesię na tymznasz. Ja tylkokonty- nuuję rodzinną tradycję. Worth ledwo powstrzymał się, by pięścią nie zetrzeć uśmiechu z twarzyChase'a. Skinął zamiast tegogłową i wy- cofał się do swegogabinetu. Zamknął za sobą drzwi na klucz i nie zapalając nawet światła, zamaszystymi krokami spacerował popokoju. Walnął nawet pięścią w ścianę, ale tonie ukoiłojegonerwów. Rocky... Och, Rocky. Stanął przyoknie i patrząc na rozświetlone miasto, przy- pomniał sobie inne Boże Narodzenie. Moment, kiedy przy pełni księżyca los sprezentował mudar, któregoniebył wsta- nie docenić. Rocky. Pomyśleć, że skrzywdzi ją kolejny Drury. Nie zasłużyła na to. Chciał pójść do niej, pocieszyć. Wiedział jan+a43 us o l a d n a c s 144 jednak, że on akurat jest ostatnią osobą, jaką chciałaby widzieć. Zabrakłomupowietrza, czuł, żesię dusi. Chwycił płaszcz i wybiegł bocznymwyjściem. Ojciec będzie wściekły, ale dla Wortha nie miało to najmniejszegoznaczenia. Jak ścigane zwierzę zbiegł dogarażu. Kiedyznalazł się na dole, miał wrażenie, żepostarzał się odziesięć lat. Jechał przez rozświetlone ulice, pełne roześmianych ludzi i muzyki. Niemógł jednakuciecodswychmyśli. Rocky na pewno spodobałby się ten ruch, te kolory i ta euforia związana z nadchodzącymi świętami. Na pewno na- mówiłaby go na wspólne oglądanie wystawi szukanie pre- zentów. Potemon zaproponowałby kawę wjakiejś przytulnej kawiarni. OJezu, cosię znimdzieje! Mijając alejkę, z której wynurzyła się tamtej pamiętnej nocyRocky, zapragnął przeżyć towszystkojeszczeraz. - Chyba jesteś chory - mruknął samdo siebie z nie- smakiem. Może, ale wiedział też, że tymrazemzrobiłby wszystko inaczej. Najwyrazniej nie było mu to pisane. Pięć minut pózniej był już wdomu, bez żadnychprzygód. Odziwo, wdrzwiachniepowitał goMcGuire. Czyżby dał mu wolne? Wyrzucił go? Amoże McGuire miał dość jegohumorówi samgo opuścił? Worthwszedł do środkai zawołał służącego. Nikt mu nie odpowiedział. Wholu paliła się tylko jedna lampa. - McGuire! - krzyknął jeszcze raz, niecierpliwym gestem jan+a43 us o l a d n a c s 145 zdejmując płaszcz. Rzucił go na balustradę schodów. Dobrze, jeśli lokaj samsię niewyniósł, ma teraz wystarczającypowód, bygowyrzucić. Zgłębokimwestchnieniemwszedł doswegogabinetui ru- szył prostodobaru. Miał nadzieję, żetenwstrętnytypprzy- gotował przynajmniej lód. Lódbył na miejscu, więc Worthbłyskawicznie nalał sobie drinka. Poruszał szklanką i patrzył, jaklodowe kulki pływają wbursztynowympłynie. TakzawszerobiłaRocky, pijącmro- żoną herbatę. Dawniej go to denerwowało, bo najczęściej robiła towtedy, kiedyonakurat próbował się skupić. Jedynie nikłe światło księżyce, przedzierające się przez zasłony, oświetlało pokój. Rzucało tajemniczy niebieskobiały poblask, który tak kiedyś lubił, bo nadawał skórze Rocky kolor alabastru... Spojrzał naglena biurkoi zamarł. Galateazniknęła! Przyniósł ją dodomu, kiedypostanowił usunąć ją z biura. Jej obecność nie sprawiała mu już takiej przyjemności jak kiedyś, a że przytymbiurku rzadkoteraz pracował, uznał je za odpowiednie miejsce do postawienia figurki. Ale żeby tak tajemniczozniknęła... - Szukasz czegoś? Wynurzyłasię zciemności i zamknęłazasobą drzwi. Wbiałej sukni bez ramiączek, leciutkiej niczymmgiełka, sunęła ku niemu jak zjawa. Wporównaniu z nią Galatea, którą trzymała wręku, wyglądała jakoś pospolicie. Wustach mu zaschło, wuszach huczało. Był pewien, że śni, żezaraz się obudzi i zjawa zniknie. Zamiast tegousłyszał głośnystukot loduwtrzymanej wrękuszklance. A więc to nie sen. Odstawił gwałtownymruchem szklankę jan+a43 us o l a d n a c s 146 na biurko, rozlewając większość jej zawartości na blat. Wcale się tymnieprzejął. Niemógł oderwać oczuodzjawy. - Pytałam- powtórzyła, podchodząc bliżej - czy czegoś szukasz? - Szukałem- wyjąkał. - Tego?- spytałai podałamuGalateę. Przyjął z jej rąkrzezbę i odstawił na biurko, ale nie ode- rwał oczu od postaci, która mu ją wręczyła. - Nie - odparł już nieco pewniejszymgłosem. - Cze- goś... kogoś bardziej wyjątkowego. I wspanialszego. Kogoś, kto wniósł wmoje życie światło i śmiech. Nadał mu sens. Kobiety, która odchodząc, całyten świat zrujnowała. - Dlaczegoodeszła? - Bo ją niszczyłem, wolno i metodycznie, wymazując wszystko, cobyło wniej wyjątkowe i prawdziwe. Myślałem, żerobię jej przysługę, wydobywającjąz rynsztoka i ofiarując jej utopię. - Możemiałeś rację. - Nie. Wtedy nie wiedziałemjeszcze, że każdyz nas nosi wsobie swoją własną utopię. Tego nie można nikomu kupić czy podarować. Zafascynowało mnie to, co nazywała swoim światem, swoimi marzeniami. Opętała mnie, zanimzoriento- wałemsię, cosię zemną dzieje. Dziełosztuki możeczłowieka zachwycić, ale to zupełnie co innego, kiedy centrumtwego istnienia staje się inny człowiek. Szczególnie ktoś tak młody i niedoświadczony. - Walczyłeś znią. - Walczyłemze sobą. Przerażała mnie, przy niej zapra- gnąłemrzeczy, którymnauczyłemsię nie ufać. Przekonywa- łemsamsiebie, żekiedyś na pewnomniezawiedzie, boprze- cież zawsze dotej pory takbyło. jan+a43 us o l a d n a c s 147 - I zawiodła cię. Słysząc smutek wjej głosie, Worth zdecydowanie pokręcił głową. - Nie! Zrobiłaś jedyną rzecz, jaką mogłaś zrobić, byoca-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|