|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Niechże też matka da pokój! - syknęła przez zęby starsza córka i babcia zaraz umilkła. Wszelako nie dała za wygrane i po chwili znowu mówiła: - Porządek u mnie grunt, a co do nauki, to go będzie pilnował korepetytor, a my znowu wszyscy korepetytora. Oto, jak jest... Nastka... - zawołała przerywając sobie - postaw drugi, bo pewno zaraz starzy nadejdą, tylko ich patrzeć. Widzisz, moja pani Borowisiu, co do "gieldów ", to cię nie będziemy obdzierać, nic się nie lękaj... Dacie nam - mówiła w sposób uroczysty - 150 rubli i może tam jaką fureczkę drzewa na miesiąc, w zimie na saniach, to się wam nawet koniska nie ściągną;parę skrzyń ziemniaków w jesieni, no i tej mąki z waszego młyna... U was ją tam dobrze Wojciech robi, nie można powiedzieć... Mój Boże, jak Teofil żył, częstośmy na Gawronki posyłali do waszego... 29 - Dajże też matka pokój! - mruknęła znowu panna Konstancja. . - Dużo uczniów macie państwo u siebie? - zapytała pani Borowiczowa, pragnąc zyskać chwilę czasu do rozważenia postawionych warunków. - Pięciu było w zeszłym roku, moja pani. Trzech Daleszowskich, obywatelscy synowie spod Gryzmołowa, jeden tam Szwarc, mały, z pierwszej klasy, to chłopak sztygara, wnuczek dawnego znajomego, i jeden także z pierwszej, Soraczek, to znowu rządcy z Dzięciołowa, a korepetytor szósty. Pójdzże pani, pokażę ci stancję. Staruszka ruszyła się żwawo, roztwarła drzwi do sieni, a pózniej na prawo do sporej stancji, gdzie o tej porze stał tylko na środku długi stół sosnowy, zalany atramentem, a dokoła niego krzesła i długie ławy drewniane. W jednym kącie sterczało żelazne łóżko bez pościeli, z tak okropnie zgiętymi prętami, jakby je pozwijał jakiś straszliwy reumatyzm. Okna były nie zamknięte i żelazne haczyki tych okien monotonnie stukały. Marcinka, który tam wszedł za matką, ścisnął dziwny żal na widok tego pokoju. - Widzisz... Tu będziesz sypiał z kolegami... - szepnęła do niego matka - wybierz sobie kącik, gdzie ci będzie najlepiej. Potem, zwracając się do "starej Przepiórzycy ", rzekła: - Droga babciu, nic taniej nie można? - Moja pani Borowiczowa, ty wiesz, że ja cię skrzywdzić nie chcę! Wbij zęby w ścianę, nie można! Ani grosz! - Ha, cóż robić, co robić? - szepnęła matka. - Trzeba się rujnować dla tego huncwota, to trudno. Muszę mu jeszcze łóżko kupić. %7łelazne chyba? Siennik - to w domu się wypcha, pościel przyślę w tych dniach. - %7łelazne łóżko kup, z gałkami, za ośm rubli, u Siapsiowicza! - doradzała staruszka, zawsze w sposób uroczysty. - Dziś już by mógł spać tutaj... - A nie, nie... Jeszcze dziś razem przenocujemy w hotelu, a jutro koło południa to się już wprowadzi. - Zaraz pewno i tamci chłopcy zjadą, ale czy też wszyscy staną znowu u nas. Bogu Wszechmogącemu wiadomo... Od Soraczka jakoś żadnej wieści nie ma... Długo jeszcze pani Borowiczowa roztrząsała ze "starą Przepiórzycą "różne drobne sprawy tyczące się urządzenia Marcinka na stancji. Kiedy wyszły z izby uczniów i wracając mijały sień, w pokoju staruszki słychać było głośną rozmowę. - Oho! już są radcy! - rzekła pani Przepiórkowska. - Któż to tam jest? - spytała matka Marcina. - A, to dawni znajomi: Somonowicz i Grzebicki. Co dzień tu dziadygi przyłażą do mnie na kawę. Z nieboszczykiem mężem znali się jeszcze przed rewolucją. Otworzyła drzwi i wprowadziwszy panią Borowiczowa przedstawiła jej emerytów. Pierwszy z brzegu, starzec zgarbiony, siwy, z brodą krótko ostrzyżoną, która mu zarastała całe prawie policzki, ubrany w surdut długi do kolan, kiwnął przybyłej głową i kontynuował swoją przechadzkę po stancji. Drugi, pan Grzebicki, był to jegomość malutki, ale ogromnie czupurny i elegancki. Skórę na czole, nosie, policzkach, na łysinie i szyi miał czerwonawą, koloru wypalonej cegły. Nad uszami zaczesywał w kierunku czoła dwie kępy białych włosów. Dokoła jego wygolonej brody srebrzył się na czarnej chustce półksiężyc siwiuteńkiego zarostu. Radca Grzebicki trzymał swą małą głowę sztywno, do czego przycz yniały się dwa kołnierzyki obwiązane czarną chustką, z dużym węzłem pod brodą. Radca Somonowicz żuł coś nieustannie i cmokał bezzębnymi ustami. Wlokąc swe pantofle defilował z kąta w kąt i stękał. Naraz spostrzegł Marcinka, który lokował się właśnie za krzesłem matki - wstrzymał się i przestając mlaskać spytał:: 30 - A to znowu co za jeden? - No, cóż ma być za jeden! - zawołała opryskliwie "stara Przepiórzycą " - syn pani Borowiczowej. Pochwaliłbyś go radca oto, bo zdał do szkół, do wstępnej klasy... - Co znowu? Ja? Chcesz jejmość, żebym ja chwalił takie postępowanie? Ja mam chwalić za to, że się najniepotrzebniej pcha dzieci do szkół... Paradne! - Jak to... najniepotrzebniej, łaskawy panie? - wtrąciła pani Borowiczowa dotknięta do żywego. - Najniepotrzebniej - zawyrokował stary radca i urwał rozmowę. Wyjął potem z papierowej torebki cukierek landryna i zaczął go ssać przymykając oczy. - Facecja! słowo uczciwości... - zaśmiał się drugi radca. . - Znowu coś nowego wymyślił? - zapytała pani Przepiórkowska radcę Grzebickiego. - Wcale nic nowego i nie wymyślił, jeśli jejmość chcesz wiedzieć... - rzekł Somonowicz. - Wszystko idzie do szkół, wszystko się pcha do fraka. Jest nadmiar tego wszystkiego, oto, co mówię od lat tylu. Byle szewczyna, krawczyna, już pędraczka do terminu nie oddaje, tylko na mędrca, na mędrca! A na mędrca nie każdego Pan Bóg powołał, toteż naokoło siebie widzisz jejmość jakichś rozgrymaszonych, rozlazłych, rozkisłych półmędrców, ćwierćmędrców albo i całkiem głupich mazgajów. A
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|