|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co. Jakie to śliczne! rzekła cicho Stefcią. Siedziała oparta na krześle z odchyloną w tył głową, zasłuchana, podniecona. Oczy jej mrużyły się, kwiaty przy gorsie drżały, poruszane pulsem ciała. Upojenie wsączało się w jej nerwy. Polonez, grany z artyzmem, wtłaczał do duszy złote rojenia. Z instrumentów, jak na prze- zroczych gazowych skrzydełkach, wzbijały się nuty czyste, delikatne, pełne uczucia, a szu- miące jakąś rozkoszną rzewnością. Wrażenie było ogólne i potężne. Cisza zaległa loże i krze- sła. Górne sfery zdawały się uśpione. Melodia płynęła niepowstrzymaną siłą, omotywała uro- kiem, i drażniła. Wiew spokoju i błogości z tonów zda się przeczulonych. Wspaniałe! szepnął Waldemar, tuląc w swej dłoni ręce narzeczonej. Ze Stefcią, bardzo wrażliwą, działo się coś niezwykłego. Grały w niej nerwy, uczucia słodkie, idące z serca, i zmysły, rozbudzone pieszczotą Waldemara. Niepochwytne marzenia niosły ją w przestrzeń wśródgwiezdną. A muzyka wszechwładnie rozsnuwała czar. Księżna i pan Maciej byli zasłuchani, głęboko zamyśleni. Trestka siedział skulony, trzymając Rity rękę, którą od czasu do czasu całował. Ona mu tego nie broniła. Nieruchoma, blada, miała w ciemnych oczach mgiełki wzruszeń, usta trochę zwieszone wyrażały ledwo widoczną rezygnację. Waldemar dosłyszał cichy szept. Czy tak? czy tak?... mruczał Trestka. Niech się stanie odrzekła cicho. Trestka ucałował jej ręce. A polonez, rozbrzmiewając w przyćmionej sali, budził pragnienia, rozdmuchiwał na- miętności, w dusze kładł dobroć, oczy krasił uczuciem, czasem łzami. Potężnie płynął! Zabierał wszystkich na swe fale jak niewolników. Rozbrajał, łagodził, rozmarzał... Nagle cisza! Ostatni ton wyfrunął z orkiestry i nastało głuche milczenie. Jakby po przelocie aniołów o szumiących piórach ludzie wpadli w zachwyt. Wtem na górze, wysoko, niby pierwszy lekki odgłos gromu, ozwało się klaśnięcie. Po- budka! i teatr zahuczał. Zapał, entuzjazm. Wszystkie wrażenia skupiły się w oklaskach. W ogłuszającej wrzawie znajdowały ujście podniecone zmysły. Panie, wychylając się z lóż, klaskały w dłonie. W krzesłach i amfiteatrze rozbrzmiewał huk jakby wzburzonego morza. Górne sfery, uniesione szałem ryczały: Brawo! Bis! bis! Ale inni zaczęli sykać. Wielkie wrażenie powtórzenia nie znosi. Trudno wywołać uczucia ponownie w tej samej mocy. Powtórzenie często psuje pierwszy efekt. Dosyć! dosyć! wołali wykwintniejsi miłośnicy muzyki. Zasłona podniosła się. Wszyscy jak po odurzeniu narkotycznym powracali do trzezwości. Jowialny dowcip Chorążego na scenie dokonał reszty. Jego śpiew myśliwski nastroił junacko wielu ze słucha- czy, scena z zieleniaczkiem ubawiła. Panna Rita spytała cicho Trestkę: 116 Co zaszło z ordynatem? Był wzburzony. Awantura z Barskim. Gdzie? W fiumuarze. Stefcia usłyszała. Zbladła silnie. Ponieważ Waldemar coś mówił do księżnej, więc po- chyliła się do Trestki. Co pan powiedział? szepnęła z lękiem. Oczy miała prawie czarne z przerażenia. Niech pani będzie spokojna! Mała nieprzyjemność... Barski poskromiony odszepnął Trestka z miną wielce lekceważącą. Pan mówi prawdę? Ależ jak Boga kocham! Stefcia cofnęła się. Nie była jednak uspokojoną. Przeczuwała, że zajście pomiędzy ordy- natem a Barskim wynikło z jej powodu. Miała niemal pewność, że tak jest. W loży Barskich siedziała tylko hrabianka ze swą damą do towarzystwa i Zanieckim. Hrabia widocznie wyje- chał z teatru. Co zaszło i czy tak zawsze będzie? pytała siebie Stefcia ze ściśniętym sercem. Panna Rita, również niespokojna, patrząc na Trestkę, nieznacznie dotknęła ręką skroni. Trestka zrozumiał: pytała go o pojedynek. Zaprzeczył ruchem głowy, po czym napisał coś w notatniku i podał Ricie. Przeczytała: Ordynat-matador. Kto zaś Barski, proszę wspomnieć arenę dodam tylko: rozwścieczony! Panna Szeliżanka zagryzła usta ze śmiechem. Przedstawienie kończyło się. Podczaszyc oświadczał Chorążemu Bronię i Kazimierza. Siuprem rezon właśnie czuję mówił z komiczną miną rubasznego eleganta. Zabrzmiał końcowy śpiew Hrabiny: Zbudzić się z ułudnych snów . %7łal, obraza, zawiedzona ambicja w głosie śpiewaczki. Niesłychanie akcentowała słowa, mimikę, głos. Ostatnią strofkę wyrzucała z piersi niemal z rozpaczą. Ależ żal okazać mu, Wstydu łzy wylewać tu, Byłby to poniżeń kres... Chyba gniew, lecz nigdy łez!... Brawo! brawo! zawołał Waldemar. Jeszcze trochę dowcipów Podczaszyca i zasłona spadła. Loże poruszyły się, zaszumiało, panowie żegnali damy. Waldemar otulał Stefcię w biały płaszcz. Zauważył, że jest trochę jak przyćmiona. Co ci jest, jedyna? A panu co było, jak pan wszedł po drugim akcie? spytała, mając utkwione oczy w je- go twarzy. Ach! odgadłaś, bądz spokojna drobnostka! Na pewno? Daję ci słowo. Ordynat sprowadzał ze schodów narzeczoną, Brochwicz księżnę. Z lóż płynęła strojna fala płaszczów i kapturków kobiecych, i czarnych ubiorów męskich. Szła barwna pogwara wdzięcznych głosów, pożegnań, często zatrzepotał śmiech. Oczy kobiet spod koronek, iluzji grały światłem klejnotów. Szum jedwabnych tkanin i ulotna woń perfum znamionowały przejście patrycjatu. Z krzeseł rozchodziła się publika dużo skromniejsza, choć również wy- tworna, poprzedzana przez błyszczące uniformy pierwszego rzędu. Wśród nich zdarzała się i postać frakowicza. 117 Wtem zahuczały schody na wyższych piętrach tupotem nóg i głośną wrzawą. Coś niby gradowa chmura waliło z górnych sfer. Trestka niespokojnie podniósł głowę. Uciekajmy! zawołał przestraszony puszczono rajk! zgniotą nas! Sapristi! %7łe służba nie ma na tyle rozumu. Wybrali się w porę! Uciekajmy! To trudno, panie rzekł Waldemar ze śmiechem oni mają te same prawa do świeżego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|