|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ktoś w końcu raczył odpowiedzieć na mój fax. - Z Toraliny? - powtórzyła cicho. - Złapali wreszcie tego złodzieja? - Niezupełnie. Wcale go nie szukali. Byli zajęci czymś du\o powa\niejszym. Zabójstwem. - Kogoś zamordowano? W hotelu? - Tak. Harry'ego Brigmana. Mo\liwe, \e wtedy w nocy do naszego pokoju zakradł się morderca. ROZDZIAA 9 - Nie powinienem był tak krzyczeć, gdy weszłaś - przyznał cicho. - Tym razem ci wybaczę. Biorę pod uwagę okoliczności łagodzące - obiecała wielkodusznie. - Kto wie? Mo\e gdyby chodziło o ciebie, zachowałabym się podobnie. - Jesteś bardzo wyrozumiała. - Pózniej dokończysz przeprosin. Teraz opowiedz, czego się dowiedziałeś - poleciła. Patrzyła na Ryersona trochę łagodniej. Biedak miał za sobą cię\kie chwile. - Właściwie nie znam wielu szczegółów. - Nerwowo przemierzał pokój od ściany do ściany. - Akurat tyk, \eby mieć podstawy do obaw. O najwa\niejszym ju\ ci powiedziałem. Zaraz po naszym wyjezdzie z Toraliny pokojówka znalazła ciało Brigmana. - Mówiłeś, \e ten nasz włamywacz nie był uzbrojony. Jeśli zabił wcześniej Brigmana, to musiał mieć rewolwer lub cos innego. - Właśnie, coś innego. Brigman dostał cios no\em. Po ciemku mogłem go nie zauwa\yć. - Och! - Na myśl o brutalnym morderstwie ciarki przeszły jej po plecach. - A ty pobiegłeś za nim bez ładnej broni. - Tak czy owak, cała sprawa jest bardzo niepokojąca, prawda? - Oczywiście. Spotykamy dość nerwowego hazardzistę, który wierzy w swoje szczęście, ale ze mną przegrywa. Brakuje mu gotówki, więc spłaca dług cennym klejnotem. Następnie zostaje zamordowany, a ktoś wkrada się nocą do naszego hotelowego apartamentu. Opuszczamy wyspę w błogiej nieświadomości co do losów Brigmana, a tydzień pózniej jakiś włamywacz buszuje u ciebie w domu. - Myślisz, \e naprawdę szukał bransoletki? - Wziąłem tę ewentualność' pod uwagę - przyznał - Rozmawiałem z policjantami, którzy przyjęli twoje zgłoszenie. Mieli skontaktować się z toralińską policją i zebrać informacje, ale sama wiesz, jak wygląda międzynarodowa współpraca przedstawicieli prawa. Tylko w kryminalnych filmach wszystko odbywa się szybko i sprawnie. W praktyce oznacza to masę papierkowej roboty i \adnych widocznych efektów. - A śledztwo wlecze się bez końca. - Owszem, Poza tym odniosłem wra\enie, \e nikt nie dopatrzył się \adnego związku między zabójstwem w hotelu a włamaniem do twojego mieszkania. Brigman uwa\any był za samotnika, który lubił atmosferę Karaibów i pokera. Z nikim się nie przyjaznił. - Mówiłeś policjantom o bransoletce? - Wspomniałem o niej w faxie. Uznali, \e to nie ma znaczenia. - Jednym słowem nikt nie przypuszcza, \e w powrotnej drodze ktoś nas śledził, z zamiarem odzyskania bransoletki. Zaprzeczył ruchem głowy. - Ja te\ uwa\am, \e to mało prawdopodobne. Brigmana zabił pewnie złodziej, którego zaskoczył na gorącym uczynku. Między morderstwem a zdemolowaniem twojego domu nie ma \adnego związku. - Masz rację. - Odetchnęła z ulgą. - Ale mimo wszystko cieszę się, \e jestem tutaj z tobą. Na tym moim odludziu czułabym się dziś trochę niepewnie. - Miło, \e dostrzegasz dobre strony naszego współ\ycia. - Pomijając krzyki na powitanie, reszta jest przyjemnym doświadczeniem - odparła pogodnie. - Przyjemne doświadczenie - powtórzył z zasępioną miną. - W ten sposób określasz nasze stosunki? Jak jakiś pobyt w motelu? - Wiesz, \e nie o to mi chodziło. - Poczuła się trochę nieswojo. Ryerson był w wyjątkowo dra\liwym nastroju. Ale nic dziwnego, miał powody do zmartwienia. - Nie chciałam cię urazić - odezwała się pojednawczym tonem. - Stwierdziłam tylko, \e jest nam razem zupełnie dobrze. Początkowo miałam sporo obaw, sam wiesz. Nie byłam pewna, czy potrafię kogoś zaakceptować. Ceniłam swoją niezale\ność i własny kąt. - Teraz pozbyłaś się tych obaw, bo sprawiedliwie podzieliłem się z tobą wieszakami i miejscem na pólkach, tak? Jacy z nas sympatyczni przyjaciele. Mamy jedno mieszkanie i jedno łó\ko. Jak myślisz, kim my jesteśmy? Współlokatorami? - Ryerson, rozumiem przyczyny twojego zdenerwowania, ale nie musimy się kłócić. - Czy\by? Nazywasz nasz związek "przyjemnym doświadczeniem" i dziwisz się, \e się denerwuję. - Denerwujesz? - spytała, parskając wbrew sobie samej śmiechem. Odwrócił się gwałtownie w jej stronę. W srebrzystoszarych oczach nie było ani cienia wesołości. - Moja pani, któregoś dnia staniesz przed trudnym wyborem. Albo w pełni zaanga\ujesz się w ten związek, albo będziesz musiała walczyć o swoje \ycie. Jej rozbawienie natychmiast się ulotniło. Patrzyła na niego wstrząśnięta do głębi. - O czym ty mówisz? Dlaczego miałabym walczyć o \ycie? - Poniewa\ spróbuję zmusić cię do całkowitej uległości i lojalności. Nie odpowiada mi ten obecny lokatorski schemat Zbladła. - Przecie\ właśnie tego chciałeś. Nie wiedziałam, \e rzecz ma się inaczej. - Masz chęć poznać całą prawdę? A więc słuchaj. Toleruję nasz układ, bo uwa\am go za wstępny krok do mał\eństwa. Wolę mieszkać z tobą ni\ bez ciebie. Wcale się nie denerwuję, Virginio Elizabeth, tylko odczuwam zniecierpliwienie. Zacisnęła dłonie na oparciach fotela i wstała. Stopniowo ogarniał ją coraz większy gniew. - Ju\ ci kiedyś wyjaśniłam mój punkt widzenia. Myślałam, \e się rozumiemy. Prze\yłam ju\ jedno mał\eństwo z człowiekiem, który mnie nie kochał. Było klęską. Dlaczego miałabym próbować jeszcze raz? - Nie czekając na odpowiedz, poszła do sypialni. - Virginio! Zignorowała go. Zdjęła pantofle i wyciągnęła z szafy d\insy. - Jak mo\esz porównywać mnie z tym durniem? - warknął od drzwi. - Wcale tego nie robię. - Zdjęła rajstopy. - Jesteś zupełnie inny i zdaję sobie z tego sprawę - dodała z westchnieniem. - Ale mnie nie kochasz. - Zaraz mnie szlag trafi! - ryknął. - Czy ty naprawdę sądzisz, \e zgodziłem się na te wszystkie bzdury, aby tylko dzielić komorne?! W jednej ręce trzymała d\insy, w drugiej rajstopy i patrzyła na niego oszołomiona. - Ryerson, co chcesz przez to powiedzieć? - Kocham cię! - wrzasnął wcale nie jak kochanek. - Słyszałaś, paniusiu? - Ryerson! - Upuściła ubrania i podbiegła do niego. - Tak się cieszę. Ja tak\e cię kocham. Nawet nie wiesz, jak bardzo. - Objęła go w pasie i gwałtownie uścisnęła. Wziął ją w ramiona. - Powtórz! - rozkazał. - Kocham cię. Wiem o tym ju\ od kilku dni. - To znaczy od kiedy? Podniosła głowę. W jego oczach zobaczyła prawdziwe uczucie. - Chyba od samego początku, ale na pewno od tego wieczoru, gdy wpadłam u Andersonów do stawu. A ty? Kiedy zrozumiałeś, \e to powa\ne uczucie? - Od tej nocy, kiedy zachorowałaś. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Ale z nas para ognistych romantyków. - Myślałam, \e nie wierzysz w miłość. - Byłem głupcem. Po prostu nigdy jej nie prze\yłem. Musiała zdzielić mnie po łbie, \ebym ją dostrzegł. Wtuliła się w niego i rozchyliła usta, oddając mu się bez reszty. Ona
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|