|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nim. A posądzał ją o głębsze emocjonalne zaangażowanie. Widocznie jeszcze w pełni nie rozgryzł charakteru błękitnokrwistych panien z arystokratycznych rodzin. Odchodził, poprawiając sobie bezwiednie krawat. Patrząca za nim Chessey miała wrażenie, że Derek lekko się zatacza. Przecież nie jest pijany. Po chwili straciła go z oczu, gdy zniknął w wielkiej jadalni. Jakże szybko ten miesiąc minął.... Nie zdążyła nawet powiedzieć mu... S R - Nie, Derek! Nie! - wykrzyknęła w pustkę balkonu, ale jej głos utonął w huku petard. Przecisnęła się przez tłum gości, którzy właśnie teraz ruszyli hurmem na taras, by obejrzeć podniebny spektakl święta Czwartego Lipca. W jadalni Dereka już nie było. Zbiegła do holu schodami wyłożonymi czerwonym dywanem i zaczęła się rozpaczliwie rozglądać, ignorując pytanie żołnierza piechoty morskiej, w czym jej może pomóc. Pomóc sobie mogła tylko ona sama. Unosząc długą spódnicę, wybiegła przed wejście, spod którego odjeżdżała właśnie zwykła waszyngtońska taksówka, w kierunku wejścia szedł Winston Fairchild Trzeci w towarzystwie sekretarza stanu. - Chessey, sekretarz stanu pragnie pogratulować ci awansu! - powiedział Winston. Błądząc myślami zupełnie gdzie indziej, Chessey przyjęła uścisk dłoni szpakowatego mężczyzny i nawet się do niego uśmiechnęła. Już odchodziła, kiedy Winston powiedział: - Zapomniałbym, Chessey. Do mojej sekretarki zadzwonił ojciec Dereka i zostawił wiadomość dla ciebie. Przypomina, że podjęłaś zobowiązanie i masz je wypełnić. Jakie zobowiązanie? Wiesz, o co tu chodzi? - Obiecałam mu, że po miesiącu jego syn wróci na farmę. I właśnie w tej chwili chyba już wraca - odparła. Zdobyła wszystko, czego zawsze pragnęła. Konferencje i narady od świtu do nocy. Czternastogodzinny dzień pracy. Memoranda, które będą czytali ambasadorowie, ministrowie, a może nawet i sam prezydent. S R Spotkania, planowania, opracowania... Pochwały za odnoszone sukcesy... i zmiana stosunku do niej wielu członków rodziny Banks Baileyów. Kuzyni i kuzynki zaczęli w niej widzieć cennego gościa podczas wielkich przyjęć, a nie ubogą krewną, którą zaprasza się z litości. Jej wujowie zaczęli pytać o rady w sprawie sposobów i zwyczajów prowadzenia interesów w świecie. Pytali, co komu trzeba dać, komu składać wizyty i tym podobne. Nawet babka oświadczyła jej podczas telefonicznej rozmowy, że jest z niej prawie dumna". - Gdybyś się tylko jeszcze ustatkowała, wyszła za miłego dyplomatę, oczywiście amerykańskiego, z departamentu stanu. No i z dobrej rodziny - radziła. Z pewnością przez cały czas babka myślała o Winstonie, który często przychodził do gabinetu Chessey z kanapkami, gdy mieli pracować do póznego wieczoru. Chociaż zachowywał się nienagannie, Chessey wiedziała, że wkrótce będzie próbował podjąć rozmowę na ściśle osobiste tematy i zabierze się do całowania. Zarówno Winston, jak i Chessey, mieli w oczach postronnych obserwatorów wszystkie znamiona potencjalnej typowej waszyngtońskiej pary. Chociaż przed kilkoma miesiącami Chessey o czymś takim mogła tylko marzyć - no i marzyła! - obecnie bała się chwili, kiedy ze strony Wmstona padnie pierwsze słowo albo ujawni się pierwszy gest. Któregoś sierpniowego wieczoru Winston przyszedł z wielką papierową torbą pełną listów. - To dla ciebie, Chessey. Nasz referat listów zbiera to od wielu tygodni. S R Zaskoczona Chessey wyjęła z torby pierwszy z brzegu list. - To przecież do Dereka! - powiedziała. - Ale na twoje ręce. Departament stanu nie udziela informacji na temat miejsca zamieszkania Dereka. Otwórz listy i przeczytaj. - Nie mogę. To jego poczta. - Wyślesz mu to? Chessey przypomniała sobie słowa Dereka, że nie chce nawet karty pocztowej z życzeniami świątecznymi. - Nie - przyznała. - On by tego nie chciał. - No, to otwórz choć ten jeden list i zobacz, co jest warta ta korespondencja. Chessey rozcięła kopertę i przeczytała: Drogi Panie Poruczniku! Może pan sobie mnie nie przypomina, ale spotkaliśmy się w Albany, w stanie Nowy Jork. Opowiedziałam panu wtedy o moim synu chorym na raka. Rak przeszkodził mu w spełnieniu jego marzenia zostania zawodowym oficerem. Pan zgodził się go odwiedzić. I dowiedziałam się od syna, że go pan odwiedził i zabrał do bazy wojskowej, by poznał pańskich przyjaciół i zobaczył, jak to wygląda w wojsku..." Chessey przerwała, bo przypomniała sobie, jak przez trzy godziny wydeptywała beton pasa startowego, czekając na Dereka, który gdzieś poleciał specjalnym wojskowym samolotem. I jak się wtedy zdenerwowała. - Czytaj dalej - powiedział Winston. - To na swój sposób jest interesujące. S R Mój syn Joe zmarł w ubiegłym tygodniu, ale chcę panu powiedzieć, że do ostatniej godziny życia mówił o tym dniu, który nazwał najszczęśliwszym dniem w życiu..." Chessey odłożyła list. - Ojej! - zareagował Winston. - Nic nie wiedziałam, że Derek to zrobił - przyznała. - Kiedy przeczytasz inne listy, też pewno znajdziesz wiele niespodzianek. - Winston pokiwał głową. - Chessey, czasami sobie myślę, że jestem tępym urzędasem. - Nie jesteś tępym urzędasem. - Owszem, jestem. Manipuluję nieustannie ludzmi, ale właściwie nic nigdy nie robię dla nich dobrego. Najbliższemu sąsiadowi nie pomagam, chyba że zgubi się gdzieś za granicą i trzeba urzędowo zareagować. Nie myślę nawet dobrze o ludziach dokoła mnie, chyba że się oddalają na tysiące kilometrów od kraju. Jestem nieuprzejmy wobec mojego fryzjera, zadzieram nosa wobec portiera, nawet nie daję na Boże Narodzenie prezentu listonoszowi. - Chcesz przez to powiedzieć, że Derek jest inny, lepszy? - Chyba tak. Lepszy jest człowiek, który oddziałuje na najbliższe otoczenie, a nie tylko na świat, który zna z dokumentów i widzi na ekranie telewizyjnym. Lepszy jest człowiek, który pomaga ludziom wokół siebie, a nie tylko anonimowym jednostkom rozsianym gdzieś po świecie... - Ale czasami czynisz coś dobrego również dla ludzi będących blisko ciebie... - Na przykład? S R - Zadzwoniłeś do prezydenta, wyjaśniłeś moją dwuznaczną sytuację i prosiłeś, żeby porozmawiał z moją babką... - Droga Chessey, zrobiłem to tylko dlatego, że Derek McKenna oświadczył mi, że jeśli tego nie zrobię, to on zwija żagle, leci do Waszyngtonu i da mi w pysk. Chessey aż się zachłysnęła. - Wiesz co, Chessey, jak na pannę Banks Bailey to jesteś bardzo głupia. Ten człowiek cię kocha. Może się z tobą nie zgadzać, może nie chcieć zrobić tego, czego od niego żądasz, może być w jednej chwili przerosłym chłopcem, a w drugiej starym zrzędą, ale on cię kocha. Czy to nie jest najważniejsze w życiu? - Uparte osły! - powtórzył stary McKenna, wkładając okulary, aby móc przeczytać menu w Brownsville Cafe, dokąd zaprosił syna na lunch. - Oboje zaparliście się jak osły, żeby sobie nie powiedzieć, że się kochacie. Derek potrząsnął głową. - To nie jest miłość. To chwilowe zadurzenie. Z jej strony, bo nigdy nie miała mężczyzny, z mojej, bo od dawna nie miałem żadnej kobiety.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|