|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
A on nie zgasił tej cholernej świeczki! Niemal całe jego podniecenie znikło. Ale jeśli było tak, jak myślał, to Anne ma świadomość, że Syd- nam wie, iż zbliżenie nie sprawia jej przyjemności. Jak zdołają so bie z tym poradzić? Chciała się z nim kochać, tylko dlatego że się o niego troszczyła. Zaczął poruszać się szybciej i nie myślał już o niczym prócz własnych doznań, aż wreszcie nastąpiło spełnienie. Niemalże po gardzał w tej chwili czysto fizyczną satysfakcją. Wycofał się prawie natychmiast i okrył jej ramiona kołdrą. Pa trzyła na niego w migotliwym świetle świeczki. Wolałby już, żeby zamknęła oczy i udawała śpiącą. Uśmiechnął się do niej. Może Anne mimo wszystko nie zdaje sobie sprawy, że on wie? Była dla niego taka dobra dzisiejszej nocy. 197 - Dziękuję - powiedział półgłosem. Coś go jednak zaniepokoiło. Miała łzy w oczach. W takim razie obydwoje przed sobą udawali. - Sydnamie - odezwała się niemalże szeptem. - To nie ty. Pro szę, uwierz mi, że to nie ty. To ja. I nagle objawiła mu się cała prawda. Oczywiście! On cierpiał wskutek koszmarów, bo jego ciało potraktowano z niewyobrażal nym okrucieństwem. A ona cierpiała, bo doznała czegoś podobne go- Czy ją również nękały koszmary? A może to właśnie fizyczna intymność była dla niej koszma rem? I ten koszmar dopadł ją dwukrotnie, raz w Ty Gwyn, a drugi raz w tej chwili? Spojrzał na nią przerażony. W obydwu przypad kach wiedziała, rzecz jasna, że to on, ale czuła Alberta Moore'a. - To ja - powtórzyła. - Proszę, wierz mi, że to nie ty. Ty jesteś piękny, Sydnamie, delikatny i czuły. Inny niż tamten! - Anne. - Pocałował ją delikatnie. - Anne, teraz wszystko ro zumiem. Aż do tej chwili nie zastanawiałem się nad tym. Co mam robić? Czy.. .może byś wolała, żebym spał w bawialni? - Nie! - Przywarła do niego. - Proszę cię, nie! Chyba że zu pełnie nie potrafisz tego znieść. Przepraszam cię! - Cicho. Cicho, kochanie. Chcę cię przytulić, zupełnie tak samo, jak ty przytulałaś mnie przedtem. Cicho. Pocałował jej skroń i upewnił się, czy cała jest otulona kołdrą. Ogrzewał jej ciało swoim. I nagle stało się coś cudownego, niewiarygodnego. W ciągu kil ku chwil odprężyła się i całe jej ciało stało się ciepłe. Zrozumiał w końcu, że zasnęła. On jednak nie spodziewał się, że zaśnie po tak trudnej nocy. Ale zapadł w sen kilka minut po niej. Anne obudziła się, czując, że łaskocze ją w nos coś, czego nie potrafiła odpędzić ociężałą od snu ręką. Zrozumiała, że to palec, i że ten palec należy do Sydnama. 198 Otwarła oczy. - Dzień dobry, pani Butler - powiedział. - Czy ma pani zamiar wreszcie wstać? Leżał koło niej na łóżku, ale na pościeli, całkowicie już ubrany. Słyszała, jak jego lokaj hałaśliwie się krząta za zamkniętymi drzwia mi garderoby. Nie można było dłużej spać. - Nawet zdążyłeś się ogolić - stwierdziła, dotykając gładkiej skóry na lewej części jego twarzy. - Czyż piraci nie bywają ogoleni? - Chyba że jesteś Sinobrodym? A może Czarnobrodym? Uśmiechnął się do niej. Ani przez moment nie zapomniała wczorajszej nocy. Ani też żadnej innej. Nie chciała jednak zaczynać dnia od przykrych wspo mnień. Obydwoje mieli demony, z którymi powinni walczyć. Po cóż w takim razie walczyć z sobą? Odwzajemniła uśmiech. - Wczoraj umówiłem się z Kitem i z ojcem na objazd farm. Przez kilka lat po wyzdrowieniu byłem rządcą ojcowskiego ma jątku. Czy mówiłem ci o tym? Masz może coś przeciwko temu, żebym z nimi pojechał? Miała, i to bardzo. Zostałaby wtedy sama z jego matką, Lau- ren i dziećmi. Czegóż się jednak spodziewała? Ze będzie się kryć w jego cieniu? Razem z nim poślubiła też jego rodzinę, więc musi się teraz starać, żeby im pokazać, że nie zależy jej jedynie na pienią dzach Sydnama, jak się zapewne spodziewali. - Oczywiście, że nie mam nic przeciwko temu. Wstał z łóżka. - Lauren zajmie się tobą. - Nie wątpię - odparła. Wicehrabina była wyjątkowo piękna, elegancka i niezwykle schludna. Okazała się także miła, nawet po fatalnym wystąpieniu Davida. - Kiedy Kit po raz pierwszy zjawił się z nią tutaj po swoich zaręczynach, przyjęto ich bardzo chłodno. Kiedyś ci to wyjaśnię. Lauren chciała wtedy ze mną porozmawiać i widziałem wyraznie, 199 że wcale nie jestem jej ulubieńcem. Ale wysłuchała tego, co mia łem do powiedzenia, i to z uwagą. Była pierwszą osobą, która tak zrobiła i zrozumiała mój punkt widzenia. Zmusiła nas obu z Ki tem do konfrontacji. Byliśmy wówczas niechętni sobie, niezręcz ni i zacietrzewieni. A jednak to podziałało. Teraz jest moją ulu bienicą. Raz mnie nawet pocałowała. - Stuknął palcem w prawy policzek. - Co, naprawdę? - Czyżbyś była zazdrosna? - Bardzo! Roześmiali się obydwoje. Anne wiedziała, że przynajmniej jedna rzecz nie uległa żadnej zmianie. Nadal byli dobrymi przy jaciółmi. Niewiele chyba mogła się po tym spodziewać, skoro sta li się już małżeństwem, ale... Stanowczo chciała zacząć ten dzień w dobrym nastroju. - Jeśli się zaraz ubierzesz, możemy zejść na dół i zdążymy jesz- cze zjeść razem śniadanie. Dziesięć minut pózniej, gdy schodzili do jadalni, Anne zdała sobie sprawę, że tym razem nie dokuczały jej mdłości. Widocznie była zbyt pochłonięta czym innym. Reszta dnia nie okazała się taka straszna, jak się obawiała w no cy. Mężczyzni wcześnie wstali od stołu, a gdy tylko wyszli, ode zwała się hrabina. - Martwiliśmy się o ciebie i Sydnama ostatniej nocy, zwłaszcza że zamknęłaś nam drzwi tuż przed nosem. Trochę nas to zdener wowało. Ale nic więcej nie było już słychać, a dziś rano Sydnam okazał się tak wesoły i pełen energii, jak nigdy przedtem. Zwy kle następnego dnia po ataku jest znużony i apatyczny. Jak zdołałaś tego dokonać? - Po prostu okryłam go i mocno trzymałam, póki nie przestały
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|