|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czął ciągnąć ją do środka. - Robi ci się niedobrze? - spytał. - Możesz wziąć pro szek, nie ma sprawy. NORA ROBERTS 108 - Nie. - Przełknęła ślinę i uniosła ramiona. - Paraliżuje mnie strach. - A więc znalazłem twój słaby punkt. - Pogładził ją lekko po włosach. - Czego się boisz? - Głównie wypadku. - Możesz to określić bliżej? - powiedział łagodnie, po magając jej zdjąć żakiet. - Boję się śmierci - wyjaśniła, a on wybuchnął śmie chem. Urażona, odwróciła się i rozejrzała po luksusowej ka binie. - Każdy ma prawo do jakiejś fobii - wymamrotała. - Masz absolutną rację. - Ledwie powstrzymywał śmiech. Ale gdy B.J. odwróciła się, by zgromić go spojrze niem, uśmiechnął się zabójczo. - Gdy będę zwijać się na tym miękkim dywanie jak kupka nieszczęścia, nie uznasz chyba tego za zabawne - powiedzia ła z wyrzutem. - Chyba nie. - Przysunął się do niej bliżej i przez chwilę spoglądał w jej szare oczy z nieukrywaną troską. - B.J., mo że ustanowimy rozejm, przynajmniej na czas podróży? - Je go głos był niski i tak sugestywny, że spuściła oczy i nie wiedziała, co odpowiedzieć. - Koniec wojny? Co ty na to? - Uniósł dłonią jej podbródek. - A potem negocjacje? - Uśmiechał się uroczym, rozbrajającym uśmiechem. Opór był bezcelowy. - Zgoda, Taylor. - Nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. - W takim razie usiądz i zapnij pas. - Delikatnie, po przyjacielsku pocałował ją w czoło. BJ. odkryła, że rozmowa z Taylorem od chwili startu, złagodziła jej napięcie. To niewiarygodne, ale gdy samolot wzbijał się w powietrze, wcale nie czuła strachu- NIEODPARTY UROK 109 - Jak tu płasko i jak ciepło! - zawołała B.J., schodząc ze stopni samolotu. Taylor zaśmiał się i poprowadził ją do czarnego porsche. Zamienił kilka słów z asystentem, wziął kluczyki, otworzył drzwi, a potem gestem zaprosił B J. do środka. - Gdzie mieści się twój hotel? - spytała. - W Palm Beach. Musimy przepłynąć Lake Worth, by dostać się na wyspę. Zachwycona rosnącą wzdłuż drogi roślinnością B.J. umilkła. Biała, piaszczysta ziemia, palmy i kępy kolorowych kwiatów w niczym nie przypominały scenerii jej rodzimej Nowej Anglii. Miała wrażenie, że wkroczyła do innego świa ta. Wody Lake Worth, oddzielające Plam Beach od lądu, lśniły biało-niebiesko w popołudniowym słońcu. Linię brze gową wyznaczał rząd hoteli. B.J. rozpoznała ogromne litery T.R. na górze wysokiego, białego budynku, wyrastającego na dwanaście pięter nad Atlantykiem. Mrugały do niej setki okien. Taylor zatrzymał samochód na podjezdzie. B.J. mru żyła oczy w słońcu. Wejścia do hotelu strzegły palmy i za dbane tropikalne rośliny o doskonale dobranych kolorach. Trawnik był równo przystrzyżony i w niewiarygodnym od cieniu zieleni. Taylor obszedł samochód, by otworzyć B.J. drzwi. Po- mógł jej wysiąść i poprowadził ją do środka. Hol przypominał tropikalny raj. Podłoga była wyłożona kamiennymi płytami z piaskowca, zaś półokrągła ściana szczytowa składała się z samych okien. W środku biła fon tanna, otoczona ogródkiem skalnym i gigantycznymi papro ciami. Na jednej ze ścian widniał olbrzymi fresk przedsta wiający niebo, co dawało efekt nieograniczonej przestrzeni. 110 NORA ROBERTS Panująca tu atmosfera w niczym nie przypominała tej z La keside Inn"... Rozmyślania B.J. przerwało pojawienie się szczupłego, elegancko ubranego mężczyzny o stalowo siwych włosach i opalonej twarzy. - Ach, pan Reynolds - zagaił. - Miło pana widzieć. Taylor uścisnął wyciągniętą rękę i uśmiechnął się na przy witanie. - B.J., to jest Paul Bailey, zarządza tym hotelem. - Paul, to B.J. Clark. - Miło mi panią poznać, panno Clark. - Ujął dłoń B.J. w mocnym, ciepłym uścisku, a potem przesunął z wyrazną aprobatą wzrokiem po jej smukłej sylwetce. - Zabiorę teraz pannę Clark na górę - powiedział Taylor. - Potem zejdę i porozmawiamy, zgoda? - Oczywiście. Wszystko jest gotowe. - Błyskając zęba mi, Paul Bailey poprowadził ich do recepcji i podał klucz. - Bagaże zaraz będą na górze. Czy życzą sobie państwo jeszcze czegoś?
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|