|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pośród drzew. Przyklękła obok leżącego mężczyzny. Leżał na plecach, a z głębokiej rany na prawej skroni ciekł mu strumyczek krwi. %7łył, ale stracił przytomność. Gdyby kula choć o cal omsknęła się w lewo, byłoby już po nim. Cathy chwyciła chusteczkę i próbowała zatamować upływ krwi. W tej samej chwili, ku swej niesłychanej uldze zauważy- ła, że jeden z robotników najętych do budowy, przysadzisty Irlandczyk nazwiskiem Pearson, wychodzi z szopy na narzę- dzia i podbiega do niej. Co się stało? krzyczał w biegu. Słyszałem jakiś strzał... Pan Conway jest ranny powiedziała. Niech pan pobiegnie do domu i zadzwoni po doktora. Ja tu przy nim zo- stanę. Ale jak to się stało? mężczyzna stał jak wryty, nie robiąc nic. Niech pan tak nie stoi! On może być ciężko ranny! krzyknęła na niego, po czym dodała: Zauważyłam tu jakie- goś mężczyznę, pewnie polował na zające... Wiedziała, że mówi nieprawdę. Rana na skroni wskazywała jasno, kto był celem tajemniczego mordercy. Mężczyzna odwrócił się i zaczął biec przez sad w stronę domu. Cathy odwróciła się do Conwaya, który zaczął mrugać powiekami i próbował usiąść. Nie ruszaj się i siedz spokojnie. Posłałam Pearsona do domu, żeby zatelefonował po pomoc. Zaraz ktoś przyjdzie, żeby cię przenieść do domu. Dam radę iść sam wymamrotał Conway. I nie po- trzebuję doktora. To tylko małe draśnięcie. S R Przyłożył dłoń do skroni i odjął ją, całą we krwi. Co się stało? zapytał. Ktoś cię postrzelił. Stamtąd, od strony lasu po- wiedziała Cathy, wskazując na stok przed nimi. Strzelił do mnie? Widziałaś, kto to był? Nie. Zauważyłam tylko jego plecy, jak uciekał. Ale my- ślę... że zrobił to naumyślnie. Widziałam go, zanim strzelił, ale wtedy myślałam, że po prostu poluje. A nie polował? zapytał Conway. Nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby strzelać do mnie. Przecież płacę podatki, jak wszyscy. Uśmiechnął się i z wysiłkiem spróbował wstać. Tym razem udało mu się. Nie powinieneś... zaczęła Cathy, lecz on machnął rę- ką na jej protest. Dam sobie radę. Nie będę tu leżał jak jakieś zwierzę i czekał, żeby mnie zanieśli do mojego własnego domu. Pod- trzymaj mnie trochę, żebym sobie przypomniał, gdzie jestem... Bardzo powoli ruszyli przez sad. W połowie drogi napotka- li grupę robotników, którzy nieśli z sobą narzędzia pracy i zdą- żali w ich stronę. Pearson zawiadomił ich, co się stało. Conway gestem dał im znać, że nie potrzebuje pomocy. Co wy myślicie, że z jakiej gliny jestem ulepiony? Nic mi nie jest, to tylko małe draśnięcie warknął poirytowany. Takie draśnięcie mogło cię zabić wtrąciła z powagą Cathy. Ale nie zabiło, więc przestań powiedział Conway, lecz szedł przed siebie nadal wspierając się na niej. W domu upadł ciężko na fotel. Ao Ling skakał wokół niego jak kogut, więc Cathy stwierdziła, że dobrze byłoby dać mu coś do roboty. S R Zrób nam kawy poprosiła go, a dojrzawszy Pearsona, który wszedł właśnie z korytarza, zapytała: Dodzwonił się pan do doktora Summera? Tak. Zaraz tu będzie, panno Moreland. To dobrze. Możecie wszyscy wracać do pracy. Pan Conway szybko dojdzie do siebie. Pod chłodem obojętności dziewczyna ukrywała ulgę tak wielką, że musiała siłą opanować łzy. Wszystkie podejrzenia, jakie żywiła wobec Howarda Conwaya w jednej chwili zniknę- ły bez śladu. Wiedziała, że bardzo się myliła słuchając słów Roya. Ten strzał nie padł przypadkiem. Czuła to tak samo, jakby stała za plecami człowieka z bronią i patrzyła w celownik. W jakiś sposób wszystko łączyło się ze śmiercią jej ojca, szeryfa i ze zniknięciem pieniędzy. Czy strzelał Frank Sarn? Kiedy wychodził z jej domu nie miał przy sobie żadnej broni, ani rewolweru, ani strzelby, lecz równie dobrze mógł do tej pory coś ukraść. Była zbyt daleko, lecz sylwetka strzelca wydawała jej się znajoma. Szerokie ple- cy, słuszny wzrost i czarne włosy... Zdecydowanie odpędziła myśl od siebie, lecz ta uparcie powracała. Doktor Summer nadjechał po dwudziestu minutach. Prze- mywając i opatrując ranę, gratulował Conwaywi, że jeszcze żyje. Minęła cię o cal powiedział radośnie. Niech szlag trafi tych niedzielnych myśliwych. Za dużo sobie pozwalają. Więcej ich tu jest niż królików, i walą na oślep we wszystko, co się rusza. Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł mnie pomylić z jeleniem powiedział Conway z krzywym uśmiechem. Nie dał po sobie poznać, czy pamięta wcześniejsze słowa Cathy i dodał: S R Mógł przynajmniej przyjść i przeprosić. Pewnie myślał, że cię zabił powiedział Sum-mer. Ma szczęście, że nie. Chyba ja mam szczęście poprawił go Conway i roz- łożył się wygodnie w fotelu wiedząc, że obojętnie jak się sprawy mają, on sam ma w perspektywie ostry ból głowy. Pół godziny pózniej Cathy wyruszyła w drogę powrotną do domu. Pozostawiła Conwaya w rękach Linga, obiecując, że zaglądnie doń nazajutrz. Wcześniej cieszyła się myślą powro- tu, lecz teraz czuła, że opuszcza ją wszelka radość. Czuła Się zmęczona wszystkim, co zaszło śmiercią, kradzieżą pienię- dzy, a przede wszystkim własnymi myślami. Czy strzelał Frank Sarn? Ale dlaczego miałby chcieć zabić Conwaya? Jaki motyw mógł nim kierować? Chyba, że tak jak Roy, myślał, że Conway zabił jej ojca, szeryfa i ukradł pienią- dze. Klacz znów sama wybierała sobie drogę, przyspieszając, gdzie było to możliwe, lecz teraz znalezli się wśród gęstych zarośli, więc koń musiał zwolnić. Miejscu nie można było odmówić urody. Ziemia była nie- równa, a znienacka pojawiające się drzewa, jak wieże kościel- ne wykwitały w niebo, zaś słońce przeświecało przez gałęzie jasnym światłem. Niewielu myśliwych zapuszczało się w tę okolicę, bo roślinność była zbyt gęsta, a liczne drzewa unie- możliwiały dokładne wycelowanie. Kiedyś można tu było na- wet spotkać niedzwiedzia, lecz teraz większość z nich uciekła przed naporem cywilizacji w bardziej niedostępne okolice. Uderzyła ją myśl, że Roy pewnie już wie o jej eskapadzie do Conwaya, bo doktor Summer po powrocie do miasteczka z pewnością uraczył wszystkich opowieścią o tym, co się stało. Będzie zły na nią z powodu niebezpieczeństwa, na jakie się naraziła, bo gdyby mężczyzna okazał się mniej pewnym strzelcem, oberwać mogła właśnie ona. S R Poczuła nagły impuls, by zgodzić się na jego kolejną pro- pozycję małżeństwa i wyprowadzkę z Pendleton, gdzieś, gdzie mogliby zacząć nowe życie, choć nie sądziła, że życie w mie- ście będzie jej służyć. Gdyby sprzedała farmę, z pewnością zostałoby jej dość pieniędzy, by zacząć życie od nowa. Może nawet gdzieś indziej udałoby jej się założyć stadninę, choć wątpiła w to. Roy nie nadawał się do spokojnego życia na far- mie. Odgłos kopyt konia na miękkim poszyciu igliwia i trawy był niemal niezauważalny, doskonale więc słyszała rozsier- dzone plotkowanie wiewiórek i świergot ptaków w wyższych
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|