|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powierzchni dzieliło nas więcej niż dwa metry ziemi. Dla wytłumienia sygnału potrzeba było co najmniej trzech metrów gliny. Zmieniłem szefa. Oddychanie stawało się problemem. Przed oczyma zaczęły mi latać czerwone plamki. Skupiłem się i dłubałem w stropie jak oszalały. Oddechy moich towarzyszy stawały się coraz głośniejsze. Powolutku dusiliśmy się we trójkę. Wyjąłem swój telefon, ale poziom sygnału nadal był zbyt słaby. Zresztą do kogo niby miałbym zadzwonić? Minęła jeszcze godzina. Pan Tomasz i Jacek stali, schylając się tylko po to, żeby wygarnąć ziemię. Warstwa dwutlenku węgla sięgała już do pasa. Powietrze nad nim prawie nie nadawało się do oddychania. Zapaliłem zapałkę i powoli opuściłem ją w stronę dna szybu. Na poziomie wlotu do tunelu zgasła. Dwutlenek węgla odciął mnie od resztek powietrza w korytarzu. Gdy wyczerpie się to zawarte w kominie stracimy ostatnią szansę. I oto nieoczekiwanie poczułem pod palcami coś zimnego. Lód. Dotarłem do warstwy zamarzniętej ziemi, zatem od powierzchni dzieliło mnie nie więcej niż pół metra. Zajrzałem do korytarza. Szef trzymał w ręce wypaloną zapałkę. Ze smutkiem pokazał dłonią linię na wysokości połowy piersi. Wróciłem do szybu i z furią zaatakowałem sufit. Wreszcie solidny kawał zamarzniętej ziemi runął mi na głowę, a potem w dół. Przez otwór lało się ożywcze zimowe powietrze. Przez chwilę wentylowałem płuca, potem zbiegłem na dno szybu. Jacek łapał powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba. Jego usta zrobiły się zupełnie sine. Złapałem go bez namysłu i powlokłem do szybu. Z niemałym trudem wypchnąłem go na powierzchnię ziemi i wróciłem po szefa. Gramolił się jakoś. Szło mu to wyjątkowo ciężko, nie mógł zapanować nad synchronizacją ruchów. Ująłem go pod pachy i z największym wysiłkiem popychając do góry wyciągnąłem na zewnątrz. Zaczerpnął parokrotnie powietrza. On nie oddycha wychrypiał. Obejrzałem się. Jacek leżał jak martwy. Natychmiast zastosowałem sztuczne oddychanie i masaż serca. Trzy wdechy i ucisk klatki piersiowej. Po chwili zaczął oddychać. Po dalszych kilku minutach otworzył oczy. Jęknął, a jego ciałem wstrząsnęły 92 dreszcze. Oddech znowu ustał. Natychmiast podjąłem reanimację. Pan Tomasz tymczasem dzwonił. Karetka już jedzie poinformował. Trzy uciśnięcia i wdech. Usłyszałem, jak szef wydaje komuś przez telefon polecenie, by natychmiast aresztować Jerzego Baturę, a potem zaczął mi pomagać. Mam puls powiedział. %7łyje. O Boże, ustał! Erka na sygnale zatrzymała się tuż koło nas. Wyskoczyli z niej lekarze. Zaraz założyli maskę z tlenem na twarz chłopca. Jeden z nich złapał urządzenie do wstrząsów elektrycznych i dotknął elektrodami klatki piersiowej, aby wymusić pracę serca. Zastrzyk z adrenaliny na pobudzenie... Wepchnęli go do karetki i podłączyli do aparatury. Po siódmym wstrząsie serce podjęło pracę. Oddech ustabilizował się. Przeżyje? zapytał szef. Raczej tak. Co się tu stało? Zatrucie dwutlenkiem węgla powiedziałem. Wszyscy trzej tak wyglądacie. Jacek otworzył oczy, ale spojrzenie miał błędne. Proszę sporządzić obdukcje lekarską i taki opis stanu pacjenta, jaki jest potrzebny dla sądu poleciłem. A ja sądziłem, że to wyście go tak urządzili mruknął lekarz. Miał pecha znajdować się w naszym towarzystwie westchnął szef. Pawle, wysiądz i leć do Skorlińskiego. Baturę trzeba zamknąć w pudle jeszcze dzisiaj. Powiadomię rodziców Jacka i wezmę wszystko na siebie. Ucieszył mnie taki obrót sprawy! Zatrzymali się na chwilę i wyskoczyłem. Na szczęście nie odjechaliśmy daleko. Wróciłem do samochodu. Wóz nosił ślady nieudanych prób otworzenia. Widocznie Batura chciał dobrać się do naszego sprzętu. Wreszcie poradziłem sobie z zablokowanym zamkiem i pojechałem do miasta. Nadkomisarz Skorliński już na mnie czekał. Zreferowałem mu wypadki dnia. Niezle gwizdnął. Dostanie z pięć lat. Najpierw trzeba go złapać. Jesteśmy w trakcie ustalania adresu. To może potrwać do rana, o ile nie zadekował się w jakiejś melinie. Rezydencja pod Orłem rzuciłem odkrywczo. Adres z przesyłki. Chyba ma tam apartament. Racja! aż skoczył na równe nogi. Zciągnę ekipę i natychmiast wyruszamy. A mogę zabrać się z wami? Jasne. Tylko proszę bez samosądów. Po chwili wskoczyliśmy do nie oznakowanej nyski i ruszyliśmy przez miasto. Policjanci zakładali maski na twarze, a nadkomisarz wypisywał nakaz aresztowania 93 (jak zauważyłem miał kilka sztuk in blanco). Dwaj ochroniarze siedzący w portierni rezydencji na nasz widok wytrzeszczyli oczy. Nadkomisarz pokazał nakaz aresztowania. Jest u siebie wyjaśnił portier. Ostatnie piętro. Szybkobieżna winda wyniosła nas na górę w kilka sekund. Na czoło wysunął się policjant uzbrojony w dubeltówkę. Dwoma wystrzałami zniszczył zamek, po czym wyłamując drzwi, zabezpieczone dodatkowo sztabą i łańcuchem, wdarliśmy się do środka. Nikt nie stawiał oporu. Rozgrzebane łóżko świadczyło o tym, że jego właściciel spał tutaj tej nocy. Pomacałem kołdrę. Była jeszcze ciepła. Ptaszek wyfrunął z klatki powiedział Skorłiński ze złością. Wyfrunął tak szybko, że nie zabrał ubrania? wskazałem spodnie i koszulę wiszące na oparciu krzesła. Wyjrzeliśmy na taras. Był pusty. Zresztą Jerzy nie mógłby zamknąć drzwi od zewnątrz. Cofnąłem się do mieszkania. Rozejrzałem się uważnie. Jeden kapeć porzucony w nieładzie koło wersalki... Tam wskazałem ręką. Wycelowali w mebel pistolety maszynowe, po czym nadkomisarz z rozmachem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|