|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale pasuje. Godzinami nie mogłem doczyścić karoserii. - Twoje oczy patrzyły łagodnie w moje, dłużej niż musiały. Podałeś mi linę. - Masz. Chcesz spróbować ją poprowadzić? Ostrożnie weszłam do zagrody, biorąc linę w taki sposób, by cię nie dotykać. Poklepałam ją po boku, próbując uspokoić. W myślach powtarzałam kojące słowa, starałam się dać jej do zrozumienia, że nie zrobię jej krzywdy. Wznosiła się nade mną, same nogi i mięśnie. Nadal czuć było od niej słaby zapach wymiocin, zmieszany z czymś jeszcze... czymś jak piach i pustynia. Pachniała piaskiem. - Idz prosto, a ona pójdzie za tobą. Zrobiłam parę kroków, a ona za mną. Opuściła głowę i delikatnie powąchała moje ramię. Czułam, jak miękkie i wargi dotykają mojego kołnierzyka, ciepły oddech ogrzewał mi kark. Kopyta stawały ciężko obok moich stóp. - Jesteś śliczna - szepnęłam. Dolna szczęka wielbłądzicy robiła kółka; żuła coś. Byłam zaskoczona jej delikatnością, gotowością poddania się. Nie było widać, że jeszcze wczoraj była dzika. - Potem musimy nauczyć ją padać. - Co? - No, siadać. Idz z powrotem za siatkę. Wziąłeś ode mnie linę, po czym popchnąłeś mnie lekko w stronę ogrodzenia. Przelazłam przez nie, a ty wcisnąłeś mi linę z powrotem do ręki. - Trzymaj porządnie. Skoro nie jesteś w zagrodzie, nie powinna cię kopnąć. Potem przywiązałeś drugą linę do jednej z przednich nóg zwierzęcia i przerzuciłeś przez jego garb. - Musimy ciągnąć razem. Załapie, o co chodzi. Jak tylko zaczęliśmy ciągnąć, wielbłądzica znowu zaczęła jęczeć. Pokręciłam głową. - To mi się nie podoba. - Wielbłądy robią dużo zamieszania. - Przesunąłeś ręką po jej szyi i znowu powiedziałeś coś do niej łagodnie. Jej ucho poruszyło się, żeby cię słyszeć. - Jak tylko zrozumie, czego chcemy, zrobi to. One takie już są. Zastanawiałam się, czy to samo myślałeś o mnie. Zaczęła mnie palić skóra głowy. Wróciłam na werandę i położyłam się na kanapie. Stamtąd obserwowałam cię z wielbłądzicą, jak nakłaniasz ją, żeby usiadła i znowu wstała, raz za razem. Słońce było gorące, ale przez dach werandy nie grzało aż tak nieznośnie. Zaczynały mi się kleić oczy. A kiedy już na wpół zasnęłam, pojawiły się strzępy wspomnień: twarz Anny, kiedy pierwszy raz mi powiedziała, że chodzi z Benem, mama pojawiająca się w drzwiach z jedzeniem na wynos, Josh usiłujący się ze mną umówić. Słyszałam twoje gwizdanie. Otworzyłam oczy i zmusiłam się, by usiąść. Szedłeś w moją stronę. Z westchnieniem oparłeś się o słupek werandy. Policzki miałeś lekko zaczerwienione, kosmyki włosów przykleiły ci się do czoła. Wyjąłeś bibułki i skręciłeś sobie papierosa. Szybko polizałeś brzeg. Tego dnia się nie śpieszyłam, obserwowałam twoją twarz. Moje spojrzenie zatrzymało się na twoich wyraznych kościach policzkowych i mocnej szczęce, niewielkiej bliznie i długawych włosach. - Już cię kiedyś widziałam, prawda? - spytałam. - Znaczy, jak miałam dziesięć lat. Zaciągnąłeś się. W tamtej chwili miałam w głowie mnóstwo mglistych wspomnień: niejasne obrazy, jak widziałam cię w sąsiedztwie, gdzieś w parku, kiedyś... i jeszcze coś. Pamiętałam, że na lotnisku wyglądałeś tak jakoś znajomo. - Dlaczego cię rozpoznaję? - Mówiłem ci, że za tobą chodziłem. - To obrzydliwe. Wzruszyłeś ramionami. Pochyliłam się. - Ale ja cię poznaję. I to jest jeszcze gorsze. Dlaczego? Uśmiechnąłeś się. - Mieszkałem niedaleko. - Tak, ale jest coś jeszcze... Kiedy cię zobaczyłam na lotnisku, wiedziałam... wiedziałam, że już cię gdzieś widziałam. Aż mnie głowa rozbolała od tego myślenia. Otarłam pot z czoła i z kącików oczu. Odkleiłam udo od kanapy i przesunęłam je na chłodniejszą część. Twoje szerokie ramiona zasłaniały słońce, koszulka luzno zwisała ci z krzyża. Znowu się zaciągnąłeś. - Spotkaliśmy się w parku, pamiętasz? - Jak często tam bywałeś? - Cały czas. Jak wiesz, pomieszkiwałem tam... Adres: Ogrody Rododendronowe 1. - Uśmiechnąłeś się. - Potem tam pracowałem. - Pracowałeś? - Tak, po tym, jak cię spotkałem i jak postanowiłem, że muszę się pozbierać. Dostałem pracę w parku. Utrzymywanie porządku, kopanie. Widywałem cię tam ze znajomymi. - Jak dawno temu? - Może trzy lata, robiłem to parę lat... z przerwami. Podobało mi się tam. Znów pomyślałam o parku. Pamiętałam, gdzie były drzewa i klomby, nawet gdzie dokładnie stały ławki... i gęściejsze krzaki, dobre do popalania po kryjomu. Czasami się zastanawiałam, czy nie znam tego parku lepiej niż własnego domu. Ale ciebie nie było w tych wspomnieniach. A może jednak? - Miałeś wtedy długie włosy? Pokiwałeś głową i uśmiechnąłeś się lekko. I wtedy to wróciło: milczący, chudy chłopak, zawsze pracujący na uboczu, z włosami opadającymi na twarz, zawsze skupiony na swojej pracy przy klombach. - To byłeś ty? - Może, w jakimś momencie. - Rozmawiałyśmy o tobie. Anna mówiła, że jesteś przystojny. Roześmiałeś się. - A ty co jej odpowiadałaś? To ciebie obserwowałem. Czułam ogień na policzkach. Nienawidzę tego, że zawsze tak łatwo się rumienię. Odkleiłam spodnią stronę kolan od kanapy i zgięłam nogi. Oparłam głowę na kolanach, byś nie widział mojej twarzy. - To strasznie dziwne, że tak mnie obserwowałeś. - Nie zawsze. Czasami to było dobre. Rumieniec zniknął. Zamiast tego znowu miałam ten ciężar w żołądku - mdłości, które zawsze się pojawiały, kiedy myślałam o tym, co mi zrobiłeś. Chciałam wiedzieć, co widziałeś w parku przez te lata - na pewno narobiłam trochę głupot... ale jednocześnie wcale nie chciałam tego wiedzieć. A już na pewno nie zamierzałam o to pytać. Pomyślałam więc ponownie o parku, o czasach, kiedy tam przychodziłam. Najpierw z rodzicami. Spacerowaliśmy prawie w każdą niedzielę, przez jakiś rok, przynajmniej kiedy było ładnie. Mama z tatą czytali gazety na ławce, a ja bawiłam się w pobliżu. Mama przynosiła mi zabawki, ale ja wolałam łazić po rabatach, wymyślając opowieści o królestwie duszków. To miłe wspomnienie, jedno z najszczęśliwszych, jakie mam o rodzicach. Mama nie wróciła jeszcze wtedy do pracy na pełny etat, a tata wydawał się jakoś bardziej zrelaksowany. W mojej głowie tworzyliśmy normalną, szczęśliwą rodzinę. To było miłe. To musiał być rok, kiedy spotkałam cię po raz pierwszy, tamtego lata. Widziałeś to wszystko? Czy te szczęśliwe chwilki rodzinne były częścią tego, co cię do mnie przyciągnęło? Przyjrzałam ci się. Skubałeś obluzowany gwózdz w jednym ze słupków werandy, usiłując wyciągnąć go z drewna. Patrzyłam, jak szarpiesz nim na prawo i lewo, próbując go złapać. To wymagało skupienia. Przygarbiony, wyglądałeś na mniejszego niż w rzeczywistości. Odchyliłam głowę na oparcie i przeniosłam wzrok na niebo. Niebieskie, niebieskie niebo, tak nieskończone i puste. Ale tego dnia było na nim parę chmurek, strzępy cukrowej waty na błękicie. Usiłowałam odnalezć w nich twarze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|