|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stefan Borkowski, dostatecznie ogłupiony, żeby uwierzyć w upadek moralny pierwszej małżonki i zamienić ją na drugą, w jego oczach nadziemsko szlachetną. Wedle innych osób chodziło raczej o usunięcie Barbary Borkowskiej z prokuratury, ponieważ uparcie przeciwstawiała się łapówkom i układom. Oba te cele zostały osiągnięte, nagonka za- tem powinna była zdechnąć, tymczasem nic podobnego, trwała nadal, paskudząc wszel- kie wnioski. I może po to właśnie trwała? %7łeby namącić, żeby rozdmuchać wątpliwości? W takim wypadku druga żona, jako organizatorka imprezy, odpadała w przedbiegach, Bieżan poznał ją osobiście, jego zdaniem, była na to za głupia. Już bardziej do takiej roli paso- wał Borkowski, który z tajemniczych przyczyn mógł, na przykład, znienawidzić pierw- szą żonę... Bezpośrednio jednakże Feli nie kropnął, bo rzeczywiście przebywał w Szwecji. Ale wynająć zabójcę miał szansę, dlaczego nie...? Tylko kogo? sarknął gniewnie Górski na tę ostatnią supozycję. Blondynkę? Własną drugą żonę?! Też chciał się jej pozbyć? Nie mógłby się pozbywać tych żon jakoś normalniej, bez takiego szumu? W tym momencie Bieżan drogą tajemniczych i błyskawicznych skojarzeń uświado- mił sobie jeszcze jedno własne niedopatrzenie i z trudem powstrzymał jęk. Co za cho- lera jakaś otumaniła go od pierwszego momentu tak, że same głupoty popełnia! Górski też, obaj zidiocieli i nie tylko oni, wszyscy w ogóle, jeden jedyny pies zachował zdrowe zmysły! Szlag jasny żeby to trafił powiedział z ponurą złością, Bieżan, nie pies. Samochód! Mikroślady! Przecież ta cała Urszula ma białą corollę, a my jak ćwo- ki, jak tumany! To przez ten motyw piekielny, jeśli ona ma cień rozumu, gówno znaj- dziemy wszędzie! Dosyć tego, robimy przeszukanie i pogadamy z nią ostro, może jesz- cze co z tego wyjdzie, a corollę na pierwszy ogień. Leć do Wesołowskiego po nakaz, ale już...!!! 147 * * * Swój przecudowny pomysł wprowadziłam w czyn, można powiedzieć, natych- miast. Możliwe, że pozastanawiałabym się nad nim do jutra, gdyby nie zemocjonowana Martusia, która siłą wypchnęła mnie z domu. Nazajutrz o poranku musiała wracać do Krakowa, rezultatów pomysłu żądała zatem natychmiast. Adres Stefana Borkowskiego zdobyłam bez najmniejszego trudu już wcześniej, Barbara Borkowska nie kryła, że odebrane jej dzieci tarzają się w luksusach pięciopo- kojowego apartamentu, wprawdzie na Ursynowie, ale w budynku z cegły, a nie z żad- nych obrzydliwych płyt. W firmie dowiedziałam się od jakiejś dyżurującej osoby, że Borkowski siedzi w Szwecji, zatem druga żona jest sama i da się jej dopaść pod byle ja- kim pretekstem. Co zamierzałam przez to osiągnąć, Bóg raczy wiedzieć, ale pózniej oka- zało się, że Martusia miała rację i zapewne nawet jakieś nadprzyrodzone przeczucie. Podjechałam pod dom Borkowskich, zaparkowałam na wolnym miejscu tuż za bia- łą corollą i weszłam na pierwsze piętro. Drzwi właściwego mieszkania okazały się uchy- lone. Zanim z wnętrza dobiegły mnie jakieś ludzkie głosy, zdążyłam się mocno zaniepo- koić. Takie uchylone drzwi z reguły nie oznaczają niczego dobrego, a nie miałam naj- mniejszej ochoty natykać się na kolejne zwłoki, tych spod wierzby w zupełności mi wy- starczyło. Natychmiast jednak podejrzenia sklęsły, nikt bowiem na ogół nie gawędzi z trupem. Chyba że psychopata, psychopatów boję się panicznie... Zawahałam się. Zadzwonić...? Zapukać...? Wejść bez pukania...? Zajrzeć...? To ostatnie spodobało mi się najbardziej, pchnęłam drzwi odrobinę i zajrzałam. W głębi dużego holu, przed następnymi, szeroko otwartymi drzwiami stała jakaś ludzka istota. Stała tak, że przez moment wydawała mi się realistyczną rzezbą, usta- wioną tu dla ozdoby, ale nie, jednak nie, nikt nie ustawia rzezb prawie na środku przej- ścia, musiała być żywa. Zredniego wzrostu, średniej tuszy, w średnim wieku, w płaszczu, w czapce, w półbucikach, nie bardzo eleganckich, ale za to zapewne wygodnych, z wiel- ką turystyczną torbą w ręku, najwyrazniej pustą. Kiedy podeszłam do niej, nawet nie drgnęła. Zamierzałam odezwać się grzecznie, wszelkie dzwięki jednakże zamarły mi na ustach, bo spojrzałam w głąb apartamentu. Niewątpliwie był to salon, w swojej środkowej części doskonale widoczny przez owe szeroko otwarte, dwuskrzydłowe drzwi. Na skrajach widoku po prawej stronie znajdo- wał się kominek, po lewej zaś kwadratowy stolik, czy może nawet stół, moim zdaniem doskonały do brydża. Marnował się, siedziały przy nim dwie osoby, które z całą pewno- ścią w brydża nie grały. Zamarłam dokładnie tak samo, jak owa średnia facetka, wpatrzona i wsłuchana w spektakl przy stole. 148 Z dwóch dziewczyn, jedna była jasną blondynką, odwróconą do nas profilem, dru- ga, ciemnowłosa, prezentowała prawie wyłącznie plecy, a chwilami kawałek policzka. Przed nimi stały trzy butelki, rozpoznałam je jako koniak, whisky i naszą czystą rodzi- mą, oraz kilka rozmaitych kieliszków, w tym jeden bardzo duży, do czerwonego wina. Blondynka, kompletnie pijana, rozmazywała sobie po twarzy łzy i makijaż, ciemnowło- sa zaś, zdecydowanie trzezwiejsza, zajęta nią była tak, że na resztę świata nie zwracała najmniejszej uwagi. Pamięć mi dopisywała, zwierzenia Barbary Borkowskiej tkwiły w niej rzetelnie, zro- zumiałam, że widzę drugą żonę, Urszulkę, obok niej zaś Zenię z księgowości, wykrytą
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|