|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Tak - odparł Rhys. - Ale oni nie są duchami - powiedział Mróz. - Oni są pozostałościami pierwszych bogów. - Dajcie spokój - westchnął Rhys. - Sami pomyślcie. Duch człowieka jest tym, co z niego zostaje po śmierci, zanim przejdzie do innego wymiaru. Jest to duchowa pozostałość istoty ludzkiej, prawda? Oboje się z nim zgodziliśmy. - A zatem pozostałości pierwszych bogów są po prostu duchami bogów? - Nie - odrzekł Mróz - ponieważ jeśli ktoś odkryje ich imię na nowo i sprawi, że będą znów mieli wyznawców, mogą, przynajmniej teoretycznie, powrócić do życia. Duchy ludzi nie mają takiej możliwości. - Czy to oznacza, że starzy bogowie nie są duchami? - spytał Rhys. Zaczynała mnie już od tego wszystkiego boleć głowa. - No dobrze, kręciły się tam duchy starych bogów. Ale jaki to ma związek z tym, co widzieliśmy? - Powiedziałem, że znam to zaklęcie. Nie do końca odpowiada to prawdzie. Ale widziałem cienie starych bogów, które zostały uwolnione, żeby zaatakować istoty magiczne. To było tak, jakby powietrze nagle stało się trujące. %7łycie po prostu zostało z nich wyssane. - Istoty magiczne są nieśmiertelne - powiedziałam. - Nikt, kogo można zabić, nawet jeśli może się odrodzić w innym bycie, nie jest nieśmiertelny. Długość życia tego nie zmieni. - Twoim zdaniem w tym klubie ludzi zaatakowały duchy starych bogów? - Istoty magiczne trudniej zabić niż ludzi. Jeśli to miejsce byłoby pełne istot magicznych, niektóre mogłyby się uratować albo być w stanie się obronić. Ludzie nie zdołali tego zrobić. - Więc duchy umarłych bogów zabiły około stu osób w klubie nocnym w Kalifornii? - Tak - odpowiedział Rhys. - Czy to mógł być Bezimienny? Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. W końcu potrząsnął głową. - Nie, Bezimienny zburzyłby budynek. 123 - Jest tak potężny? - Jest tak niszczycielski. - Kiedy widziałeś po raz pierwszy taki atak? - Jeszcze przed urodzeniem się Mroza. - Więc tysiące lat temu. - Tak. - Kto mógł wtedy wezwać te duchy? Kto mógł rzucić to zaklęcie? - Sidhe, który zginął na długo przed najazdem Normanów na Anglię. Poszperałam szybko w pamięci. - Więc przed 1066 rokiem. - Tak. - Czy ktokolwiek z żyjących obecnie mógłby rzucić takie zaklęcie? - Pewnie tak, ale to jest zakazane. Jeśli przyłapano by go na tym, zostałby stracony bez procesu i wyroku, po prostu od razu. - Kto ryzykowałby coś takiego dla zabicia tłumu ludzi? - spytał Mróz. - Nikt - odparł Rhys. - Skąd pewność, że zrobiły to duchy starych bogów? - spytałam. - Zawsze istnieje możliwość, że jacyś ludzie-czarodzieje wymyślili nowe zaklęcie, które łudząco przypomina tamto, ale ja osobiście jestem przekonany, że to sprawka duchów starych bogów. - Czy duchy wysysają z ludzi życie dla swojego pana? - spytał Mróz. - Nie, one żywią się życiem. Teoretycznie, jeśli będą się nim żywić każdej nocy, mogą w końcu same stać się żywe. Potrzebują pomocy śmiertelników, żeby tego dokonać, ale niektóre z nich mogą wrócić do pełni sił. Czasami któryś z nich może nawiązać kontakt z satanistami, przekonać ich, że jest diabłem i sprawić, żeby się dla niego poświęcili, ale to kosztuje wiele wysiłku. Wyssanie życia z ofiar jest szybsze, a przy tym nie traci się wtedy tyle energii, ile przy spożywaniu krwi, którą zapewniają czciciele. - Czy któryś z tych duchów kiedykolwiek wrócił do pełni sił? - spytałam. - Nie, zawsze udawało się je powstrzymywać, zanim zaszły za daleko. Ale z tego, co wiem, nigdy nie żywiły się bezpośrednio - z wyjątkiem jednego wypadku, który został opanowany, gdy tylko zaklęcie przestało działać. - Co może ich powstrzymać? - spytałam. - Trzeba odwrócić zaklęcie. - Jak to zrobić? - Nie wiem. Po powrocie do domu muszę porozmawiać z innymi strażnikami. Nagle przyszło mi coś do głowy. - Rhysie - powiedziałam cicho, ponieważ ta myśl przeraziła mnie. - Tak? - Jeśli jedyna znana ci istota, która mogła rzucić takie zaklęcie, była sidhe, czy to nie znaczy, że to znowu ktoś z nas? Milczał przez chwilę, po czym powiedział: - Tego się właśnie obawiam. Jeśli to faktycznie sprawka sidhe i ludzie to odkryją, będzie to mogła być podstawa do wypędzenia nas z amerykańskiej ziemi. W aneksie do traktatu 124 między nami a Jeffersonem zapisane jest, że jeśli użyjemy magii ze szkodą dla interesu narodowego, możemy zostać wygnani. - To dlatego nie powiedziałeś o swoich podejrzeniach policji - domyśliłam się. - To jeden z powodów - przyznał. - Jakie są inne? - Merry, oni nie mogą z tym nic zrobić. Nie powstrzymają tego. Nie jestem nawet pewien, czy w tej chwili ktokolwiek z nas, sidhe, może to powstrzymać. - Przynajmniej jeden z nas może to zrobić - powiedziałam. - Kogo masz na myśli? - spytał. - Tego, kto rzucił to zaklęcie. Powinien umieć je cofnąć. - To prawda - przyznał Rhys - ale zabicie tylu ludzi w ciągu kilku minut może być spowodowane też tym, że stracił kontrolę nad istotami, które przywołał. Mogły go zabić. - No dobrze, ale jeśli to jeden z nas to spowodował, dlaczego zrobił to w Kalifornii, a nie w Illinois, gdzie jest największe skupisko sidhe? Rhys znów odwrócił głowę, by na mnie spojrzeć. - Naprawdę nie rozumiesz? Może to o ciebie chodziło? Może chciał cię zabić tak, żeby żaden ślad nie prowadził do Krainy Faerie? - Ale my to powiązaliśmy z Krainą Faerie. - Tylko dlatego, że ja tutaj jestem. Większość osób na dworze zapomniała już, kim byłem, a ja im nie przypominam o tym, ponieważ przez Bezimiennego nie mam wystarczającej mocy, żeby znowu stać się tym, kim byłem. - W jego głosie słychać było rozgoryczenie. Roześmiał się. - Zapewne jestem jednym z nielicznych pozostałych przy życiu sidhe, którzy widzieli, co zrobił Esras. Byłem tam, a ten, kto obudził starych bogów, po prostu o mnie zapomniał. - Roześmiał się ponownie, ale tym razem z drwiną. - Zapomnieli o mnie. Mam nadzieję, że uda mi się sprawić, żeby pożałowali tego niewielkiego przeoczenia. Nigdy nie słyszałam Rhysa tak pełnego... czegoś, co nie miało nic wspólnego z pożądaniem czy żartami. Przyglądałam się mu, gdy jechał do apartamentu po Kitta. Było coś dziwnego w wyrazie jego twarzy, ułożeniu ramion. Nawet uścisk jego dłoni był inny. Uświadomiłam sobie, że tak naprawdę go nie znam. Skrywał się za maską humoru, niefrasobliwości, ale pod nią było coś więcej. Był moim ochroniarzem i kochankiem, a w ogóle go nie znałam. Nie byłam pewna, czy to ja powinnam go za to przepraszać, czy też on powinien przepraszać mnie. 125 Rozdział 24 Do El Segundo było nam, delikatnie mówiąc, nie po drodze, ale kiedy Kitto obudził się tego ranka, miał podkrążone oczy, a jego blada skóra wydawała się cienka jak bibułka, zupełnie jakby się wytarła w nocy. Nie mogłam sobie wyobrazić go chodzącego po plaży w promieniach słońca. Kiedy dowiedziałam się, dokąd mamy jechać, dałam mu możliwość wyboru i wybrał zaszycie się w swoim psim legowisku. Weszłam po schodach wiodących z parkingu. Mróz szedł przede mną, a Rhys z tyłu. - Jeśli małemu się nie polepszy, powinnaś go odesłać do Kuraga - powiedział Rhys, gdy przechodziliśmy obok basenu. - Wiem - odparłam. Pokonaliśmy kolejne schody i znalezliśmy się prawie przy moich drzwiach. - Boję się jednak, kogo Kurag mógłby przysłać na jego miejsce. Spodziewał się, że mnie obrazi, proponując mi Kitta. Fakt, że go przyjęłam, naprawdę go zaniepokoił. - W oczach goblinów Kitto jest wyjątkowo brzydki - powiedział Rhys. Spojrzałam na niego. Wciąż jeszcze nie odzyskał swego zwykłego dobrego humoru. Wyglądał wręcz na załamanego. Nie pytałam, skąd wie, co gobliny uważają za ładne. Byłam pewna, że gdy był u nich w niewoli, dopuszczały do niego tylko te spośród siebie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|