|
|
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nazywam się Les Christiansen, panie Muller, i chcę, żeby pan wiedział, że to za- szczyt i przywilej dla mnie pilotować pierwszego człowieka, który odwiedził nieznaną rasę istot. Mam nadzieję, że nie naruszę przepisów dotyczących tajemnicy służbowej, je- żeli powiem, że pragnąłbym choć trochę o tym usłyszeć, kiedy będziemy się opuszcza- li. Bo to jest wielki moment w historii i właśnie ja pierwszy spotykam pana osobiście, 59 kiedy pan stamtąd wraca. Jeżeli nie poczyta mi pan tego za natręctwo, byłbym wdzięcz- ny, gdyby mi pan opowiedział bodaj niektóre z tych... doniosłych wydarzeń... z pańskie- go... pańskiego... Chyba coś niecoś mogę panu opowiedzieć rzekł Muller uprzejmie. Przede wszystkim, czy pan widział sześcian z Hydranami? Wiem, że to miało być pokazywa- ne, więc... Pan pozwoli, że na chwileczkę tu usiądę, panie Muller? Proszę bardzo. Widział ich pan... te wysokie chude stworzenia o ramionach... Czuję się bardzo nieswojo powiedział Christiansen. Pojęcia nie mam, co mi jest. Twarz mu płonęła karmazynowo i kropelki potu lśniły na czole. Chyba się rozchoruję. Ja... wie pan, tak być nie powinno. Opadł w kolebkę z piany i skulił się, dygocząc, zakrywając głowę rękami. Muller, któ- ry jeszcze po długim milczeniu w czasie swojej misji z trudem dobywał z siebie głos, wahał się bezradnie. Ostatecznie wyciągnął rękę i ujął pilota za łokieć, żeby poprowa- dzić go do komory leczniczej. Christiansen szarpnął się, jak gdyby został dotknięty roz- palonym żelazem. Stracił przy tym równowagę i klapnął na podłogę kabiny. Dzwignął się. Na czworakach zaczął się odsuwać, jak tylko mógł najdalej od Mullera. Zduszonym głosem zapytał: Gdzie to jest? Te drzwi tutaj. Pośpieszył do toalety, zamknął się i szczękając klamką sprawdził, czy drzwi są za- mknięte. Muller ku swemu zdumieniu usłyszał, jak on wymiotuje, a potem szlocha gło- śno, przeciągle. Już chciał zawiadomić stację ruchu, że pilot jest chory, gdy drzwi się uchyliły i Christiansen wybełkotał: Mógłby pan mi podać mój hełm, panie Muller? Muller podał mu hełm. Przykro mi, że pan zareagował w taki sposób. Do diabła, mam nadzieję, że nie przywlokłem jakiejś zarazy. Ja nie jestem chory. Tylko czuję się... parszywie. Christiansen włożył hełm ko- smiczny. Nie rozumiem. Ale najchętniej zwinąłbym się w kłębek i płakał. Proszę, niech mnie pan wypuści, panie Muller. To... ja... to jest... jest straszne. Tak właśnie się czuję! Wyskoczył ze statku. Oszołomiony Muller patrzył, jak on leci przez próżnię ku nie- dalekiej stacji. Włączył radio. Na razie jeszcze nie przysyłajcie następnego pilota powiedział kontrolerowi. Christiansen ledwie zdjął hełm, zachorował. Może ja czymś zarażam. Zbadajmy to. Kontroler zgodził się, wyraznie zaniepokojony. Poprosił, żeby Muller przeszedł do komory leczniczej, nastawił diagnostat i przekazał meldunek. Potem na ekranie Mullera ukazała się poważna, czekoladowociemna twarz lekarza stacji ruchu kosmicznego. 60 Bardzo to dziwne, panie Muller powiedział. Co jest dziwne? Transmisję z pańskiego diagnostatu rozpatrzył nasz komputer. Nie ma żadnych niezwykłych objawów. Poddałem testom również Christiansena i dalej nic nie wiem. On czuje się już zupełnie dobrze, jak mówi. Powiedział mi, że w chwili kiedy pana zo- baczył, ogarnęło go silne przygnębienie, które przeszło natychmiast w coś w rodzaju pa- raliżu metabolicznego. To znaczy, ten ponury nastrój prawie go obezwładnił. Czy on często ulega takim atakom? Nigdy odpowiedział lekarz. Chciałbym to zrozumieć. Mogę teraz pana od- wiedzić? Lekarz nie kulił się żałośnie jak Christiansen. Ale nie został długo i gdy wylaty- wał ze statku Mullera, twarz mu lśniła od łez. Był nie mniej zakłopotany niż Muller. W dwadzieścia minut pózniej zjawił się nowy pilot. Nie zdjął ani hełmu, ani kombine- zonu i niezwłocznie zaczął programować statek na lądowanie planetarne. Siedział przy sterach sztywno wyprostowany, odwrócony do Mullera tyłem, i nie odzywał się ani sło- wem, tak jakby Mullera nie było. Zgodnie z ustawą doprowadził statek tam, gdzie syste- mem napędowym może już zawiadywać regulator ziemskiego lądowania, po czym wy- niósł się. Z twarzą napiętą, spoconą, z ustami zaciśniętymi skinął lekko głową na poże- gnanie i wyskoczył ze statku. Chyba okropnie brzydko pachnę, pomyślał Muller, jeżeli on czuł ten zapach nawet przez kombinezon kosmiczny. Lądowanie było normalną procedurą. W porcie międzyplanetarnym Muller przeszedł przez Komorę Imigracyjną szyb- ko. Na to, by Ziemia uznała go za możliwego do przyjęcia, wystarczyło pół godziny. Badany przez te same zespoły komputerów już setki razy przedtem, uznał to nieomal za rekord. Rozwiała się obawa, że olbrzymi diagnostat portowy stwierdzi w nim jakąś chorobę, nie wykrytą zarówno przez jego własny sprzęt, jak przez lekarza ze stacji ru- chu. Ale przeszedł przez wnętrzności tej maszyny, pozwalając, żeby wzmacniała odgło- sy jego nerek, wyciągała pewne cząsteczki z różnych płynów organizmu i gdy w koń- cu się z niej wynurzył, nie zadzwięczały dzwonki, nie błysnęły światła ostrzegawcze. Zaakceptowany. Porozmawiał z robotem w Komorze Celnej. Skąd jedziesz, podróżny? Dokąd? Zaakceptowany. Papiery miał w porządku. Szczelina w ścianie rozszerzyła się do rozmiarów drzwi. Mógł już wyjść po raz pierwszy od chwili wylądowania miał spotkać inne istoty ludzkie. Boardman przyjechał z Martą, żeby go powitać. W grubej, brązowej szacie przetyka- nej matowym metalem wyglądał bardzo dostojnie, palce mu zdobiło mnóstwo ciężkich pierścieni, a jego ponure, gęste brwi przypominały ciemny mech tropikalny. Marta mia-
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plkwiatpolny.htw.pl
|
|
Cytat |
Dobre pomysły nie mają przeszłości, mają tylko przyszłość. Robert Mallet De minimis - o najmniejszych rzeczach. Dobroć jest ważniejsza niż mądrość, a uznanie tej prawdy to pierwszy krok do mądrości. Theodore Isaac Rubin Dobro to tylko to, co szlachetne, zło to tylko to, co haniebne. Dla człowieka nie tylko świat otaczający jest zagadką; jest on nią sam dla siebie. I z obu tajemnic bardziej dręczącą wydaje się ta druga. Antoni Kępiński (1918-1972)
|
|